•• ━━━━━ ••●•• ━━━━━ ••
Już na samym świtaniu Witek, umęczony zabawą i wyganiany przez Jagustynkę, pobiegł do chałupy.
Wieś spała jeszcze na dnie mroków, co słały się nisko nad ziemią grubym, rzednącym zwałem, staw leżał martwy, przygnieciony mroczną gęstwą drzew obrzeżnych i tak utopiony w ciemnicy, że ledwie ku środkowi wyleniał się z nocy i majaczył brzaskami niby to oko zasnute bielmem.
Przymrozek brał mocny, przeciągał zimny wiatr, że skrzepłe powietrze raziło nozdrza i dech zapierało, ziemia dzwoniła pod nogami i zmarzłe kałuże siniały na drodze niby szkła potrzaskane i oślepłe, a świat się z wolna rozbielał świtaniem, wychylał z mroków oszroniały i ogłuchły przemarzłą cichością, psy ino kajś niekaj naszczekiwały sennie, młyn hurkotał w oddali, a weselna wrzawa buchała z chałupy i rozkrążała się szeroko, na dobre śmignięcie kamieniem.
W Borynowej izbie tliło się jeszcze światełko maleńkie jako ten robaczek świętojański, aż Witek zajrzał przez okno; stary Roch siedział przy stole i z książki pośpiewywał pobożne pieśnie.
Chłopak cicho przesunął się do obory i jął macać skobla, gdy naraz z wrzaskiem odskoczył, bo pies jakiś rzucił mu się na piersi ze skowytem.
— Łapa! Łapa! Wróciłeś to, piesku, wróciłeś, biedoto! — wykrzykiwał rozeznawszy psa i aż przysiadł na progu z radości. — Głodnyś, chudziaku, co?
Znalazł za pazuchą zaoszczędzoną na weselu kiełbasę i wtykał mu do pyska, ale Łapa nie rwał się do jadła, jeno szczekał, rzucał mu się na piersi i skomlał z radości.
— Głodziły cię, biedoto, i wygnały we świat! — szeptał otwierając drzwi do obory i zaraz, jak stał, rzucił się na wyrko. — Już ja cię teraz bronił będę i starunek o tobie miał... — mruczał zakopując się w słomę, a pies legł w podle, warkał i polizywał go po twarzy.
Rychło obaj zasnęli.
A ze stajni obok położonej wołał Kuba słabym, schorzałym głosem, wołał długo, ale Witek spał jak kamień, dopiero Łapa, poznawszy głos, jął zajadle szczekać i targać za kapotę, aż przecknął.
— Czego? — mamrotał przez sen.
— Wody! Tak me rozbiera gorącość... wody!
Choć markotny był i śpik go morzył, zaniósł mu pełne wiadro i podstawił do picia.
— Takim chory, że ledwie zipię... co to warczy?
— A Łapa! Wróciło psisko od Antków!
— Łapa! — szepnął macając w ciemności za psim łbem, a Łapa wyskakiwał, szczekał i darł się na wyrko.
— Witek, załóż koniom siana, bo dzwonią zębami o pusty żłób, a ja się poruszyć nie mogę. Tańcują jeszcze? — pytał po chwili, gdy chłopak stoczył ze stropu siano i zakładał je za drabiny.
— Cheba na połednie skończą, a tak się niektóre popiły, że na drodze leżą.
— Używają se gospodarze, używają — westchnął ciężko. — Młynarze byli?
— Byli, ino rychlej poszli.
— Narodu dużo?
— Kto by ta porachował?... Aż się przelewało w chałupie.
— Przyjmowali suto?
— Kiej we dworze jakim. Mięso całymi michami roznosili, a co gorzałki wychlali, a co piwa, co miodu! Samych kiełbas były trzy niecki czubate.
CZYTASZ
Chłopi | 𝐖. 𝐑𝐞𝐲𝐦𝐨𝐧𝐭
Ficção HistóricaNajbardziej znana powieść Władysława Reymonta, epopeja chłopska, ukazująca polską wieś na przełomie XIX i XX wieku. Autor portretuje cały rok pracy na roli, wprowadzając czytelnika w świat wiejskiego folkloru. Życie mieszkańców Lipiec toczy się w zg...