•• ━━━━━ ••●•• ━━━━━ ••
Pociągnęła do Borynów niesąc czerwonych jagód la Józki, a że właśnie Hanka doiła krowy przed chałupą, przysiadła pobok na przyźbie, rozpowiadając szeroko, jak to Nastusię obdarzają.
— Hale, na złość Dominikowej to robią — zakończyła.
— Nastce to zarówno, ale trza by i mnie co ponieść — szepnęła Hanka.
— Narychtujcie, to zaniesę — nastręczała się skwapnie, gdy z izby rozległ się słaby, proszący głos Józki:
— Hanuś, dajcie jej moją maciorkę! Zamrę pewnikiem, to Nastuś za to zmówi za mnie jaki pacierz.
Trafiło to Hance do myśli, bo zaraz kazała Witkowi wziąć prosię na postronek i pognać do Nastusi, gdyż iść samej czegoś się wagowała.
— Witek, powiedz ino, co to maciorka ode mnie! A niech przyleci rychło, bo ja się już ruchać nie poredzę! — zaskarżyła się boleśnie, chorzało bowiem biedactwo od tygodnia, leżała po drugiej stronie chałupy spuchnięta, w gorączce i cała obwalona krostami, zrazu wynosili ją na dzień do sadu pod drzewa, bo skamlała o to żałośnie.
Ale cóż, kiej się tak pogarszało, że Jagustynka wzbroniła ją wynosić na powietrze.
— Musisz leżeć po ciemku, bo w słońcu wszystkie krosty padną na wątpia.
I leżała samotnie w przyćmionej izbie pojękując jeno i skarżąc się cichuśko, że nie dopuszczają do niej dzieci ni żadnej z przyjaciółek, gdyż Jagustynka, mająca ją w opiece, kijaszkiem odganiała każdego.
A teraz, skoro ugwarzyła się z Hanką, podetknęła chorej jagód i wzięła się do wygniatania maści z czystej gryczanej mąki zarobionej obficie świeżym niesolonym masłem i samymi żółtkami, obwaliła nią grubo twarz i szyję Józki, a na to nakładła mokrych szmat, dziewczyna cierpliwie poddawała się lekom, jeno trwożnie rozpytując:
— A nie będzie dziobów na polikach?
— Nie zdrapuj, to przejdzie ci bez znaku, jak Nastusi.
— Kiej tak swędzi, mój Jezu! To mi już lepiej przywiążcie ręce, bo nie wytrzymam! — prosiła łzawo, ledwie wstrzymując się od darcia skóry, stara wymruczała nad nią jakąś zamowę, okadziła wysuszonym rozchodnikiem i przywiązawszy jej ręce do boków odeszła do roboty.
Józka leżała cicho, zasłuchana w brzęki much i w ten dziwny szum, co się jej cięgiem przewalał po głowie, słyszała jak przez sen, że niekiedy ktosik z domowych zaglądał do niej i odchodził bez słowa, to się jej widziało, że ciężkie od rumianych jabłuszek gałęzie zwisają nad nią tak nisko, a ona próżno się zrywa i dosięgnąć ich nie poredzi, to znowu, że owieczki cisną się dokoła z jakimś żałosnym bekiem, ale skoro Witek wsunął się do izby, zaraz go rozeznała.
— Zapędziłeś maciorkę? Cóż pedziała Nastusia?
— Taka była rada prosiakowi, że dziw go w ogon nie całowała.
— Widzisz go, będzie się z Nastusi prześmiewał!
— Prawdę mówię! I kazała pedzieć, co jutro do cię przyleci.
Zaczęła się nagle rzucać na łóżku i trwożnie wołać:
— Odpędź je, bo me zatratują, odpędź! Basiuchny! Baś! Baś!
I jakby zasnęła, tak leżała spokojnie, Witek odszedł, ale zaglądał do niej co trochę. Spytała go niespokojnie:
— Czy to już połednie?

CZYTASZ
Chłopi | 𝐖. 𝐑𝐞𝐲𝐦𝐨𝐧𝐭
Narrativa StoricaNajbardziej znana powieść Władysława Reymonta, epopeja chłopska, ukazująca polską wieś na przełomie XIX i XX wieku. Autor portretuje cały rok pracy na roli, wprowadzając czytelnika w świat wiejskiego folkloru. Życie mieszkańców Lipiec toczy się w zg...