5

166 17 4
                                    

5.

Korytarz jest ciemny i pusty. Odgłosy śmiechu rozchodzą się w oddali, wiesz, że to Irytek znów bawi się w demolowanie Izby Pamięci. Nie masz siły przejmować się, czy cię ktoś nakryje. Ten dzień, gdy już się skończy, nazwiesz Początkiem Twojego Upadku. Zmuszasz się, by przebierać nogami jeszcze trochę, nim dojdziesz do dormitorium Slytherinu i upadniesz na czystą, białą, bawełnianą pościel, brudząc ją piachem i szkarłatem krwi. Wtedy zamkniesz oczy i zatopisz się w niewiedzy na kilka do kilkunastu godzin. Teraz jednak, raz za razem, przesuwasz skostniałe z zimna, ciężkie jak ze stali nogi; ręce wiszą po bokach czarnej szaty, z palców ścieka krew. Różdżka wystaje z kieszeni, a ty chciałbyś się cofnąć w czasie i nigdy jej nie kupować. Masz wrażenie, że i ona sprzymierzyła się przeciwko tobie z jakimś psychopatycznym stworzycielem pecha i czyhają na ciebie w każdym zakątku nawet najbardziej pustego miejsca. Unosisz wzrok, by sprawdzić, czy obrałeś dobry kierunek marszu, gdy zza rogu korytarza wyłania się postać.

Święty Potter z peleryną niewidką w jednej ręce i mapą w drugiej.

Nie masz siły na nic, chociaż najchętniej wysłałbyś Pottera prosto do piekła. Zanim jesteś w stanie zaprotestować, chłopak ciągnie cię w kierunku pustej klasy. Przekraczacie próg, a Złoty Chłopiec rzuca na pomieszczenie zaklęcie wyciszające. Początek Upadku zaczyna nabierać na sile.

Jesteś zmęczony i tak strasznie chory. Ledwo trzymasz się na nogach. Potter patrzy na ciebie podejrzliwie, ale nic nie mówi. Ty za to odwracasz się do niego plecami i próbujesz wyjść; bez kłótni, pobicia czy obrazy, bez niczego. Obojętny. Świat legł w gruzach i jedynie, o czym marzysz, to zasnąć i zapomnieć.

- Czekaj... Malfoy - mówi Gryfon niepewnie. Odwracasz się na moment, by zobaczyć spłoszoną twarz i odchodzisz. - Malfoy.

- Idę się uczyć do owutemów - skrzeczysz. - Za miesiąc egzaminy.

Lecz Potter nie pozwala ci odejść, zagradza wejście własnym ciałem.

- Widziałem wszystko... Malfoy. - Ton jego głosu jest cichy, ale dźwięczny. - Chcę ci pomóc.

- Nie możesz mi pomóc - syczysz. - Jeśli widziałeś wszystko, tak jak mówisz, to powinieneś zrozumieć. Nie jesteśmy po tej samej stronie, Potter, i to się nigdy nie zmieni.

Rodzice nauczyli cię kłamać i stało się to twoją drugą skórą. Powiedzenie tych kilku słów nie sprawia ci problemów.

- Powiem Dumbledore'owi, na pewno uda się coś wymyślić - mówi, chcąc zapanować nad drżeniem głosu.

- Nie możesz mi pomóc - powtarzasz automatycznie. Ręka powoli drętwieje, spływająca po niej krew potęguje wrażenie zimna. Przymykasz na chwilę powieki; nie chcesz pamiętać o ciosach zadanych przez „przyjaciół-śmierciożerców". O srebrnym nożu rozcinającym ci ramię, wielokrotnych kopnięciach, torturujących zaklęciach i słowach: „Tylko zostawcie jego piękną buźkę w nienaruszonym stanie". Wspomnienia wirują w twoim umyśle i kiedy otwierasz oczy, zaczyna ci się kręcić w głowie. Potter patrzy na ciebie ze zmartwieniem i troską. - Nie potrzebuję litości - stwierdzasz suchym płaskim tonem.

- To nie litość - zaprzecza szybko Gryfon, o wiele za szybko jak na twój gust. Wiesz, że coś ukrywa, lecz nie masz siły tego roztrząsać. - Twoi rodzice...

- Wiem, co chcesz powiedzieć, Potter, że mnie skrzywdzili, tak? - Na zewnątrz wygląda, jakbyś miał ochotę się zaśmiać, w środku jednak chcesz wyć. - To jest cena za moje nieposłuszeństwo, za narażenie się Czarnemu Panu. To cena za bycie po wygrywającej stronie.

Potter stoi tuż przed tobą; głośno oddycha, a jego oddech jest jak jego oczy - ciepły i miękki. Nie rozumie tego, co mówisz, nie zdaje sobie sprawy z tego, że kłamiesz w żywe oczy. Dziś się dowiedziałeś, że nie stoisz po wygrywającej stronie. Początkiem Twojego Upadku był fakt, iż zrozumiałeś, że zostałeś wykorzystany w najprostszy i zarazem najbardziej perfidny sposób. Uczuciami.

- Przecież oni kazali ci...

- Zgwałcić i zabić mugolkę - wpadasz mu w słowo. - Zrobiłem to. Teraz jeśli nie masz więcej pytań, pójdę już.

Nie chcesz się kłócić, bo to nie ma sensu. I tak już rozpadłeś się na kawałki. Pragniesz o tym zapomnieć, ale gdy Potter o tym wspomina, świadomość tego, co zdarzyło się parę godzin temu, wybucha w tobie pamiętliwym ogniem wspomnień i cierpienia. Pamiętasz dokładnie, jak stałeś pośrodku rzezi na mugolach; zewsząd dochodziły krzyki i świsty zaklęć. Używałeś słabych zaklęć, by coś robić, aby wmieszać się w tłum. Nie byłeś jeszcze na to przygotowany. A kiedy ładna dziewczyna została przytargana za włosy przez twojego ojca, krew zmroziła ci się w żyłach. Stałeś tylko, nie potrafiąc się ruszyć.

- Użyj sobie, synu, tylko potem posprzątaj - powiedział Lucjusz z uśmiechem błąkającym się gdzieś w kącikach jego ust. Spojrzałeś na niego ze strachem.

- Nie ma potrzeby - mruknąłeś. Nie lubiłeś dziewczyn i sama myśl, by ją zgwałcić, wywołała u ciebie falę mdłości. - Nie podoba mi się. - Użyłeś całego swojego śligońskiego sprytu w tym momencie i z tym stanem umysłu, by odsunąć wizję dotknięcia dziewczyny. Powiedziałeś to odpychającym tonem, że ojciec uwierzył w twoje niby kaprysy, ale Czarny Pan kazał ci nie kwestionować rozkazów.

Zrobiłeś to, lecz kiedy wycelowałeś różdżką w jej serce i wypowiedziałeś śmiercionośne zaklęcie, twoje serce nie potrafiło tego zrobić; skierowało rękę w inne miejsce. I wtedy zaczęło się piekło. Jedynie, co mogłeś, to patrzeć na matkę, na jej martwe oczy i blond włosy fruwające na wietrze. Krzycząc, nie spuszczałeś z niej wzroku. Wyjąc, zapragnąłeś umrzeć.

- Zrobiłeś...? - spytał niewyraźnie Potter. Widocznie nie widział wszystkiego.

- Nie obchodzi mnie, co powiesz Dumbledore'owi. Wybrałem już drogę.

- Ale...

- Nie wszystkich da się uratować, Złoty Chłopcze. Ja już dawno zostałem skreślony. Uratuj tych, na których najbardziej ci zależy - mówisz bez sensu. Nagle odkrywasz, że stoisz przy Gryfonie od dłuższego czasu i nie rzucacie w siebie inwektywami; przyłapujesz się na tym, że jego obecność jest dziwnie uspokajająca. Zdarzało wam się odezwać się do siebie na korytarzu i zamienić ze sobą kilka słów w pseudo-pokojowej atmosferze, lecz nigdy jeszcze nie rozmawialiście tak otwarcie. - Powodzenia, Harry.

Wiesz, że to rodzaj pożegnania i przeproszenia za te wszystkie bezsensowne lata kłótni. Podnosisz jedną rękę i kładziesz na ramieniu chłopaka, by przetorować sobie drogę przejścia.

- Da się - mówi i robi coś, czego nie jesteś w stanie przewidzieć.

Dociera to do ciebie dopiero, gdy jego ciepłe usta dotykają twoich, powoli, delikatnie, subtelnie. Pieszczota ta kompletnie ścina cię z nóg, przytrzymujesz się, ściskając ramię Pottera, ale nie zdajesz sobie z tego sprawy. W twojej głowie kołacze tylko jedna myśl: jego usta. Ciepłe i miękkie jak oczy. Mówię do ciebie, wołam, ale mój głos jest ledwie szeptem, który zupełnie ignorujesz.A kiedy Potter odsuwa się, rzeczywistość przytłacza cię jaskrawą barwą zielonych oczu. Odpychasz go od siebie. Czujesz tylko upokorzenie.

- Jesteśmy jak ogień i woda. Woda zawsze gasi ogień. Nie jesteś w stanie powstrzymać tego żywiołu.

Wychodzisz. Kątem oka dostrzegasz zasępiony wyraz twarzy Pottera.

Katharsis // drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz