6

166 19 0
                                    

6.



Idziesz. Idziesz. Stąpasz po suchej, martwej ziemi. Dookoła piach, stare drzewa uginają się pod naporem porywistego wiatru. Zachodzące, czerwonawe słońce ostatkiem sił ogrzewa zimne zwłoki twoich kamratów. Wyjałowiona ziemia wchłania ciała w zastraszającym tempie. Nie patrzysz na to. Spływająca po twojej twarzy krew skutecznie ci na to nie pozwala. Odrętwiałymi palcami trzymasz różdżkę tuż przy boku. Marzysz tylko o łaskawym obliczu zielonego światła, lecz zdajesz sobie sprawę z tego, że twój czas jeszcze nie nadszedł.

Słyszysz opętany śmiech gdzieś w oddali, obracasz głowę i próbujesz otworzyć oczy. Udaje ci się to w momencie, by zobaczyć szalejące na wietrze hebanowe włosy Bellatrix i zielony kolor odkupienia za grzechy. Ktoś popycha cię, krzycząc, i upadasz na złotawy piasek.

- Avada Kedavra! - Dochodzi do twych uszu dziwnym echem.

Bellatrix już się nie śmieje.

- Nic ci nie jest, Draco? - Znów ten aksamitny i ciepły głos. Potter! Poznałbyś go wszędzie.

- Czemu to musisz być ty? - Wiele razy zadawałeś sobie to pytanie w myślach, lecz nie doszedłeś do żadnej logicznie wytłumaczalnej odpowiedzi. - Mówiłem ci, że nie jesteśmy po tej samej stronie.

Nie masz pojęcia, dlaczego ciągle cię ratuje. I wtedy, pocałunkiem, który na kilka miesięcy pozbawił cię chęci śmierci, jak i teraz, chociaż wiesz, że zasłużyłeś.

- Bo jestem Wybrańcem - mówi kąśliwie. Spoglądasz na niego, ale nie patrzysz mu w oczy. Nie jesteś w stanie. Ja ci nie pozwalam. Uśmiecha się, choć jest zmęczony. Brud z potem i krwią spływa po jego twarzy; wyciera ją równie brudną i postrzępioną szatą, lecz uśmiecha się, jakby znalazł to, czego przez lata szukał. Też chciałbyś to znaleźć. - To jest moje zadanie. Chronić...

- Potter, do cholery! - krzyczysz, sam nie będąc pewnym swoich słów. - Jesteśmy wrogami! - Zdajesz sobie sprawę z tego, jak infantylnie to brzmi. To nie język godny Malfoya - przypominasz sobie w duchu, lecz dawno splamiłeś to rodowe nazwisko swoimi czynami. - Powinieneś mnie zabić albo pozwolić, żeby mnie zabiła!

- Mam być kolejnym Voldemortem? Nigdy. - Próbujesz się podnieść. Myśl, że pomogłeś mu w jego pokonaniu, pozwala ci na to. - I nie jesteśmy wrogami, Draco. Nigdy nimi nie byliśmy. Jesteśmy przecież tacy sami.

Dociera do ciebie, że zawsze byliście tacy sami, a jednocześnie tak różni. I nienawidziłeś go za to, iż mimo że nie miał nic, miał wszystko. Nie miał rodziny, lecz...

Miał przyjaciół.

Kogoś, kogo ty nigdy nie miałeś.

- Nie jesteśmy - zaprzeczasz. Przed tą całą wojną jeszcze byś się zgodził, teraz nie możesz. Twój głos jest beznamiętny. Znów brakuje ci sił.

- Już mnie nie zmienisz. Nie pokonasz żywiołu wody, swoim ogniem nie dasz rady. - Odwracasz się i powoli odchodzisz. - Zabiłem wiele osób. Tego już nie cofniesz.

- Nie jesteś wodą, tylko powietrzem - mówi dosadnie Potter. - Powietrze wznieca ogień i niesie go w daleką przestrzeń.

Uśmiechasz się pod nosem.

- Ja też zabiłem - powiedział po prostu. - Voldemorta, śmierciożerców...

- Mnie też powinieneś zabić! Jestem śmierciożercą! Mam znak! - krzyczysz, odwracając się gwałtownie. Chwytasz poły jego szaty drżącymi rękoma, po których ścieka krew. Patrzysz gdzieś za nim, wąchając zapach ziemi. - Próbowałem odkupić swoje winy! Zabiłem rodziców, pomogłem ci jego zabić! Ale nie cofnę dawnych zbrodni! Nie mogę być już Malfoyem. Nie mam nikogo. Nie mam już nic.

- Masz mnie.

Pochyla się nad tobą i całuje prosto w usta. Zamykasz oczy i znów czujesz się tak, jak za pierwszym razem w opuszczonej klasie w Hogwarcie. Nie wiesz dokładnie, kiedy to się zdarzyło, życie doświadczyło cię bardziej niż mógł upłynąć czas. Potter smakuje krwią zwycięzcy. Jego usta są szorstkie. I ciepłe - jak oczy, których nie możesz dojrzeć.

Odsuwacie się od siebie i cała złość w tobie ulatuje razem z wiatrem.

- Nie mogę ci spojrzeć w oczy - mówisz jakby do siebie.

- Pomogę ci - odpowiada miękko Harry.

Katharsis // drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz