Rozdział 4

526 55 5
                                    

Jaskinia gupika... była jaskinią gupika. Dużo trawy morskiej, miękkich mchów.

Wszystko było puszyste i puchate. Deku pomógł mu położyć się na gąbczastym legowisku.

Zajmowało najwięcej miejsca w pomieszczeniu, ale /wciąż/ nie mógł się w pełni rozłożyć.

Zgiął się w pół opierając się o miękkie glony przy ścianie. Wszystko musiało być co jakiś czas wymieniane. Inaczej unosiłaby się tu zgnilizna.

"Ojej, jesteś za duży" zielonek zarumienił się, gdy zobaczył jak musi się kulić.

Już chciał się odgryźć, kiedy Izuku zaczął gorączkowo machać rękoma.

"To nic. To nic. Wyżłobię trochę jaskini i powinno być dobrze" zaczął mamrotać szukając czegoś w sklepieniach jaskini służącymi za szafki.

Wyjął z nich podobne narzędzia do tych, którymi żłobił w głazie. Stukot kamienia o kamień był nieprzyjemny dla ucha, jednak Bakugo zdążył się już przyzwyczaić. W miarę.

"Sam wyżłobiłeś sobie ten domek?" Zapytał przyglądając się wypełnionym szafkom.

Syrenka dopiero po chwili odpowiedziała na pytanie.

"Nie. Ja tylko trochę ją powiększyłem i dodałem..." zaczął mamrotać pod nosem jakich ulepszeń dokonał.

Nie przerywał pracy. Bakugo znów spojrzał na jego rękę z kolekcją blizn.

Sam je sobie zrobił? Czy może ktoś mu pomógł?

Minęło kilka dni, a Izuku wciąż nie był pewien co go wtedy podkusiło.

Dlaczego sprowadził mera do swojego domu? I... dlaczego tak się bał, że odejdzie?...

Płetwa Bakugo z każdym dniem była w coraz lepszym stanie. Codzienne ćwiczenia nie pozwalały się jej zasiedzieć.

Rana przy częstym zmienianiu opatrunku goiła się zadziwiająco szybko.

Wszystko zbliżało się ku lepszemu. Więc dlaczego to tak bolało?

Dlaczego bolała go klatka piersiowa na myśl, że gdy Kacchan wyzdrowieje, już nigdy go nie zobaczy? Starał się o tym nie myśleć.

Próbował skupić się na bieżących sprawach. Jednak to nie było takie proste.

W obecnej chwili nie potrafił sobie wyobrazić powrotu do pustego gniazda.

Zawsze jak wracał z polowania czekał na niego Kacchan. Rzucał jakieś przytyki, ale był.

Nie był już samotny.

Jako iż mer zajął jego legowisko, musiał dorobić sobie nowe, trochę mniejsze.

W zimne noce, często kusiło go, by przytulić się do mężczyzny. Jak otoczyłby jego wąską talię ramieniem... jednak szybko wyrzucał tą myśl, po czym zwijał się w ciasny kłębek, wzdychając ciężko.

Bakugo przesunął ostrożnie palcem po ogromnej bliźnie na jego płetwie.

Nie było dziury. Cieńsza, słabsza warstwa łusek, pokrywała coś co kiedyś stanowiło otwór na wylot.

Kątem oka widział jak Deku przygląda  mu się z niepokojem.

Głupi gupik. Nic mu nie będzie.

Poruszył nią ostrożnie w górę i w dół. Samo zgięcie nie stanowiło problemu, ale czy napór wody, jej ciśnienie, nie rozerwą tego ponownie?

"Możesz zostać jeszcze kilka dni" usłyszał cichy mamrot. Zwrócił ku niemu swoją pełną uwagę.

Izuku Bawił się palcami odmawiając spojrzenia mu w oczy.

"Nie mogę dłużej żerować na twojej gościnności" westchnął kładąc płetwę.

"A-ale, ale to niebezpieczne i i" widział jak z jego jadeitowych oczu zaczynają płynąć łzy.

Jakiś cichy głosik w głowie wręcz kazał rzucić się w stronę syrenki, by go uspokoić. Zignorował to. Poprawił się na legowisku.

"Umiesz polować, co prawda przeciętnie" obrócił nadgarstkiem podkreślając, że nie są to wybitne zdolności.

Izuku wydawał się jakby chciał założyć ręce na piersi, ale gdzieś w drodze się rozjechały, by teraz opadać bezwiednie.

Poruszał ustami niczym ryba pozbawiona wody. Cierpliwie czekał aż coś powie.

Jednak żadne słowa nie opuściły jego ust.

Deku Wzruszył ramionami, odwracając wzrok.

Nic nie powiedziawszy wypłynął z kryjówki.

Katsuki czekał jeszcze godzinę. Może dwie. Jednak syrenka nie wróciła.

Wsparł się na ramiona, by w ogóle wstać z leża.

Odepchnął się wystarczająco mocno, by znaleźć się tuż przy okiennicy.

Tak naprawdę była to dziura imitująca okno.

Zacisnął palce na krawędzi, aż pobielały mu knykcie, zaparł się, i jak ludzka proca odepchnął się z całych sił, starając się zdobyć pęd.

Gdy zaczął się unosić z dala od rzeczy, od których mógłby się odpychać, płetwa poszła w ruch.

Na początku powolne ruchy. Następnie trochę głębsze.

Starał się skupić całą siłę w środkowej części ogona, by odciążyć płetwę, na tyle na ile to możliwe.

Im szybciej płynął, tym ból dawał się coraz częściej we znaki. Skutecznie go ignorował.

W oddali spostrzegł miejsce, które obrał za swój postój. Małe kroczki. Małe kroczki.

Izuku otarł łzy. Dlaczego płakał? Przecież tego właśnie chciał. Mer wyzdrowiał, on nauczyła się polować. Wszyscy skorzystali. Więc dlaczego to tak boli?! Dlaczego...

Skulił się się za sporym koralem, próbując opanować szloch.

Nie chciał tego przyznać, ale przywiązał się do mera.

Już zaczął tęsknić za jego ironicznymi komentarzami, oraz drobnymi docinkami.

Mimo tej całej szorskiej powłoki, czuł się przy nim bezpiecznie.

Lubił jego towarzystwo. Więc dlaczego nie był w stanie powiedzieć mu tego prosto w oczy?!

Ponownie zaniósł się łkaniem. Katsuki był gatunkiem silnego rekina, a on słabego gupika.

Już dawno mógł zostać zjedzony. Powinien być wdzięczny, że skończyło się to tak, a nie inaczej.

Jednak jakoś nie potrafi się z tym pogodzić. Nie umiał tego zaakceptować.

Pociągnął ostatni raz noskiem, zacisnął pięści w twardym postanowieniu.

Wróci do gniazda i powie... właśnie, co powie? Że mu zależy? Przecież Kacchan go wyśmieje!

Cała chwilowa iskra, którą z siebie wykrzesał, ponownie zgasła pogrążając go w mroku.

Bezdenna zimna otchłań owinęła wokół niego swe oślizgłe macki.

To tylko gatunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz