Bakugo leżał w zaroślach obserwując.
Przyglądał się jak syrenka rzuca się wprost w ławicę ryb ze swoim koszem.
Wyglądał na nowy.
Musiał zostać niedawno utkany.
Przesunął dłonią po twarzy. Co on do cholery robił?
Już dawno powinien popłynąć na północ.
Ale nie.
Siedzi w zaroślach i szpieguje drobną syrenkę.
Westchnął ciężko odprowadzając go wzrokiem. Co się z nim do jasnej cholery dzieje?
Okej, rozstali się w niejednoznacznych okolicznościach.
Ale to nie upoważnia go do zachowywania się jak creep.
Potrząsnął głową opędzając od siebie natrętne myśli. /Nie/ zamierzał zabiegać się o gatunek gupika.
To uwłaczało jego godności. Ma płynąć na północ. Niedługo rozpocznie się okres godowy.
Powinien płynąć na północ. Ale nie. Wciąż tu sterczy nie wykonując żadnego ruchu.
Płetwa nie stanowiła już większego problemu. Mógł pływać na coraz większe dystanse.
A Mimo to cały czas kręcił się przy kryjówce gupika.
To było żałosne. Tak bardzo żałosne.
Deku z trudem zacisnął wieko koszyka. Polowanie musiało być owocne.
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Gupik się Usamodzielnił.
Izuku przez cały tydzień miał wrażenie jakby ktoś go obserwował.
A może tylko chciał, by tak było?
Nie zamierzał tego przyznać, ale tęsknił. Tak bardzo tęsknił za merem.
Nic nie sprawiało mu radości.
Ani wymienianie ziela w gnieździe, ani robienie biżuterii, ani nawet polowanie.
Dlatego zaoszczędził trochę ryb i postanowił wyruszyć.
Zmienić otoczenie.
Przestać myśleć o górującym nad nim blondynie. Był znacznie większy od niego... nienawidził tej części siebie, która uważała rekina za seksownego.
Przecież to był gatunek drapieżnika!
Zepchnął wszystkie wątpliwości na bok, pakując zaciekle kosz.Pożywienie, materiały do naprawy kosza, narzędzia, drobiazgi, muszelki. Chyba wszystko wziął.
Zarzucił kosz na plecy upewniając się, że nowe pasy trzymają go stabilnie.
Z westchnięciem opuścił gniazdko.
Płynął daleko przed siebie, pod nikły prąd morski. Prościej będzie wracać, dając się ponieść.
Nie miała pojęcia co go spotka. Jednak na wszelki wypadek zdecydował, że powrót powinien być tym prostszym.
Minął jaskinię, w której znalazł mera.
Zimna nieprzyjemna szatka przebiła jego klatkę piersiową. Fala niechcianych wspomnień zalała go jak wodospad. Niczym potężne tsunami powaliły go na najbliższą skałę.
Nawet nie zauważył kiedy po jego policzkach spłynęły łzy (oczywiście długo tam nie ostały, bo przecież znajdował się pod wodą).
Po pierwszej nieudanej próbie dźwignięcia się, zrezygnowany oddał się w pełni szlochom.
Cała namiętnie łatana tama eksplodowała w postaci niekontrolowanego płaczu.
Łkał tak jeszcze długo długo długo.
Kiedy w /końcu/ udało mu się zebrać w sobie, ruszył dalej. Biorąc raz po raz drżące wdechy.
Jedyne czego był pewien to to, że płynie pod prąd, reszta otaczającej go rzeczywistości rozmazywała się w nieczytelne plamy.
Taki stan trwał przez dobre mile aż do czasu, gdy całkowicie nie opadł z sił.
Przycupnął na wysuniętej półce skalnej, wyciągnął jedną z ryb i wgryzł się w jej skrzela odrąbując łeb.
Żuł beznamiętnie wpatrując się w niebyt.
Różne myśli pędziły jak ławica uciekających płotek, jednak nie próbował chwycić żadnej z nich.
Dopiero kiedy skończył, jego wzrok złapał ostrość na czymś innym niż skały.
W oddali coś się poruszało. Coś bardzo szybko się poruszało!
Instynkt kazał mu uciekać.
Teraz.
Niezgrabnie wepchnął resztki do koszyka i zarzucił go sobie na plecy.
Już wstawał, kiedy pasek się urwał.
Żałośnie obserwował jak przedmiot opada powoli w dół, znikając w odmętach kotliny.
Izuku Spojrzał ponownie w górę i przełknął zdruzgotany ślinę.
Wprost na niego, płynęło stado rekinów.
Automatycznie zakrył sobie usta dłońmi, jakby to miało sprawić, że stanie się niewidzialny.
Z tej odległości mógł naliczyć tuzin, dobrze zbudowanych merów gatunku rekina.
Czas płynąć!
Jeśli go dopadną, rozszarpią na kawałeczki!
Chce jeszcze trochę pożyć, tak troszeczkę.
Serce waliło jak młotem, ale mięśnie dostały paraliżu!
Jedyne co mógł zrobić to obserwować z przerażeniem jak wataha zmniejsza odległość między nimi.
To koniec.
Skończy jako pokarm. Przez głowę przeleciało mu calutkie życie.
Mama, spokojna rafa na której mieszkali. Jego samodzielne życie. A potem spotkanie mera.
Łzy samoistnie zaczęły płynąć po policzkach. Nie zdążyli się nawet pożegnać.
Dotarł do niego szyderczy śmiech - dostrzegli go.
Załkał bezradnie, ogon za żadne skarby nie chciał się poruszyć.
Ręce też, jak były przyklejone do twarzy - tak zostały.
Jedyne na co mógł się zdobyć to zamknięcie oczu i modlitwa o szybką śmierć.
Następne wydarzenia nastąpiły błyskawicznie, śmiech i szyderstwa były wręcz namacalne, kiedy coś dużego i ciepłego porwało go z całym impetem.

CZYTASZ
To tylko gatunek
FanfictionPodwodny Świat, gdzie każda z syren musi należeć do podgatunku dowolnej ryby, co jednocześnie nadaje im wyjątkowe cechy. Więc co się stanie gdy Syren gatunku rekina spotka niewielką syrenkę gatunku gupika? Czy wynik tego spotkania jest aż nazbyt ocz...