‒ Chcesz wziąć kredyt?! Czy ty zwariowałaś? ‒ reakcja mamy jest taka, jak przewidziałam. Odsuwam komórkę z dala od ucha, nie chcąc ogłuchnąć od tych wrzasków. ‒ Kredyt bierze się na budowę domu, a nie na spełnianie jakichś bezsensownych widzimisię!
Tłumię westchnienie i pozwalam mamie kontynuować monolog, przełączając tryb rozmowy na głośnomówiący. Kończę poprawiać makijaż, będąc pochyloną nad umywalką w stronę zawieszonego ponad nią lustra.
‒ W najbliższych latach nie mam zamiaru się budować, więc nie musisz się tym martwić ‒ wtrącam, gdy mama łapie oddech między kolejnym wywodem.
‒ Jak mam się nie martwić, skoro moja córka zamiast myśleć o zakładaniu rodziny, dalej buja w obłokach i chce wziąć kredyt na jakąś kwiaciarnię!
‒ Powinnaś się cieszyć. Gdy będę mieć własną działalność, będziesz mogła opowiadać wszystkim, że masz córkę bizneswoman.
‒ Wolałabym byś poszła w ślad swojego rodzeństwa.
Zaciskam usta, bo słowa rodzicielki działają na mnie niczym szpila wbita między żebra. Moje dwie starsze siostry i brat już dawno założyli rodziny i każde z nich ma przynajmniej dwójkę dzieci. Wszystkim udało się też wyrwać z Portland i wybudować w innej części stanu Maine albo jak w przypadku mojego brata w Massachusetts. Tylko ja zostałam w rodzinie, jako ta niezamężna, ale nie odczuwam potrzeby, by to zmieniać w najbliższym czasie. Pominę już fakt, że mam pecha do facetów, ale ja naprawdę nie mam parcia na małżeństwo. A przynajmniej nie jest to czynność, którą mam na swojej liście rzeczy, które chcę koniecznie wykonać przed śmiercią. Czołowe miejsce od wielu lat zajmuje moje największe marzenie, czyli posiadanie własnej kwiaciarni. A tak się składa, że kilka dni temu zauważyłam na szybie jednego z opuszczonych lokali informację o możliwości kupna albo wynajmu. Stąd pojawiła się u mnie myśl, by wziąć pożyczkę i w końcu założyć coś swojego. Niestety rodzicielka nie podziela mojego entuzjazmu.
‒ Znajdź bogatego męża i wtedy zakładaj te swoje kwiaciarnie, a nie teraz jak ledwo wiążesz koniec z...
‒ Wiesz co mamo, lepiej się rozłączę, bo naprawdę nie chciałabym się z tobą teraz pokłócić ‒ przerywam kobiecie w połowie słów i jak uprzedziłam tak robię. Kończę połączenie.
Biorę kilka uspokajających wdechów, nie chcąc przez tę rozmowę psuć sobie nastroju. Zaraz wychodzę na spotkanie z Biancą i zamierzam świetnie się bawić. Mama nie zepsuje mi humoru bezsensowną paplaniną.
Będąc już gotowa do wyjścia, przygotowuję na szybko warzywa i surowe mięso dla Franka. Następne pięć minut spędzam na bieganiu po moim mieszkaniu i zaglądaniu do wszystkich ulubionych zakamarków, w których mógł skryć się mój żółw.
‒ Tu jesteś! ‒ W końcu odnajduję go śpiącego między donicami okazałej palmy i skrzydłokwiatu. ‒ Mam dla ciebie jedzonko. Zobacz, same pyszności!
Przez chwilę obserwuję jak Frank pałaszuje, uśmiechając się z rozczuleniem. Z tego letargu wybudza mnie dźwięk komórki i wiadomości od Bianki, w której informuje mnie o czekającej przed blokiem taksówce.
‒ Mamusia wychodzi, ale za kilka godzin wróci ‒ żegnam się z Frankiem, jak zawsze wierząc, że on naprawdę mnie słyszy i rozumie, co do niego mówię. ‒ Bardzo cię proszę, nie nasraj znowu na środku pokoju.
Możliwe, że wrócę dzisiaj nieco przymroczona, a wolałabym nie wdepnąć w coś nieprzyjemnego.
Wsiadam do czekającej przed budynkiem taksówki i witam się z siedzącą już w pojeździe przyjaciółką. Bianca na mój widok szczerzy się szeroko, nie potrafiąc siedzieć w spokoju z ekscytacji. Nawet nie pytam, czy ma ku temu konkretny powód, ona po prostu taka jest, emanuje radością całą sobą.
CZYTASZ
Ten drugi
RomansTo TEN DRUGI brat stał się jej największą słabością... Kiedy Aria w dniu dwudziestych piątych urodzin życzy sobie, by jej życie uległo zmianie, nie przypuszcza, że jeszcze tego samego dnia spotka ucieleśnienie swojego ideału. A potem spędzi z nim up...