10. Oczy bez twarzy

90 12 58
                                    

Ależ był głupcem! Zdawało mu się, iż jest sprytny, że powoli, acz uważnie przybliża się do celu. Tymczasem był tylko i wyłącznie pionkiem na planszy, który poruszał ktoś inny. Pytanie tylko od jak dawna?

Odkąd spotkał Kapłankę? Tyle razy przecież analizował jej intencję, zawsze jednak przypisując jej niewinność, i to nawet po tym, jak Algirdas go ostrzegł.

A może jednak jeszcze dłużej to trwało? Od zawsze miał tu wrócić i zostać ukarany za własną zachłanność? Przecież dostał już wszystko, czego pierwotnie chciał. Opuścił schron, przeszedł za mur, znalazł nowe życie. On jednak stale łaknął więcej. Nie starczało mu to, co już zdobył. Wolał oglądać się za tym, co do zdobycia jeszcze było, nieważne jak bardzo poza jego realnym zasięgiem. Nadwyrężał mocno własne szczęście, aż nadwyrężył je tak bardzo, że pękło pod ciężarem jego zachłanności.

Nie, nie mógł teraz o tym myśleć. Pomyśli o tym później. Póki żył, gra toczyła się dalej, on zaś mógł jeszcze zawalczyć o opuszczenie tego miejsca w jednym kawałku. Na refleksje na temat własnej próżności jeszcze przyjdzie pora.

— Wejdź, proszę — odezwała się w końcu Kapłanka. — Wszystko będzie dobrze, obiecuję — zapewniła jeszcze cicho, lecz Anton zdążył już nabrać silnych wątpliwości co do jej prawdomówności. W końcu już raz go oszukała.

Chłopak wykonał polecenie, powolnym krokiem wchodząc do wnętrza pomieszczenia. Gra toczyła się dalej, jednak zdawał sobie sprawę, że to nie on rozdawał teraz karty. Lepiej więc było okazać posłuszeństwo.

Drzwi się za nim zatrzasnęły. On zaś w tym czasie rozeznał się w swojej sytuacji. Znajdował się w pomieszczeniu, które można było określić jako pokój wspólny. Ten był dość obszerny, urządzony podobnie jak reszta Pałacu, ciemnym drewnem, czerwonymi tkaninami oraz złotymi bibelotami, które to w mocniejszym świetle wyraźnie zdradzały swoje przedwojenne pochodzenie. W pokoju tym znajdował się też kominek, w którym spokojnie tlił się teraz ogień oraz liczne kanapy i miejsca z poduchami, na których spoczywali Kapłani oraz Kapłanki. Ci zastygli niemal bez ruchu, przerywających tym samym swoje robótki i pozostałe zajęcia. Przyglądali się teraz uważnie Antonowi, który to musiał zdawać się całkowicie obcym elementem w ich złoto-szkarłatnym świecie.

Podczas gdy rezydenci pokoju lustrowali go uważnie, Anton zwrócił swoją uwagę ku mutantowi, który stał bez ruchu niczym element wystroju pomieszczenia, tuż przy komodzie, na lewo od drzwi. Ten zdawał się jeszcze we wczesnej fazie przemiany, gdy skóra dopiero złuszczała się, odsłaniając powoli tkankę mięśniową, przykry zapach tego procesu najpewniej zaś maskowały tylko licznie poumieszczane w pokoju kadzidła. Stwór przyodziany był w złotą obrożę z łańcuchem, która zdawała się zbyt licha, aby w razie ataku potwora utrzymać. Znaczyło mniej więcej tyle, iż obecni tu ludzie musieli mieć pewność, że taki incydent nie będzie mieć miejsca, chłopaka zaś zaczęło mocno zastanawiać, co tę pewność im dawało.

Anton przełknął nerwowo ślinę, uświadomiwszy sobie potencjalne implikacje wynikające obecności stwora w pokoju. Jedno źle dobrane słowo i mógł skończyć jako posiłek dla mutanta. Jego i tak już wątłe poczucie bezpieczeństwa uleciało już niemal całkowicie.

Weź się w garść — powtórzył w myślach.

W końcu zebrał całą swoją odwagę i oderwawszy wzrok od mutanta, skierował go na centralny punkt pokoju. Tam zaś był On. Siedział na aksamitnym szezlongu sztywno niczym posąg i wpatrywał się w chłopaka przed nim.

Anton pamiętał to oblicze. Nawiedzało go tyle razy w koszmarach po feralnych wydarzeniach w kopalni i napawało strachem. Pamiętał je jednak jak przez mgłę, co uświadomił sobie dopiero teraz, gdy patrzył na nie ponownie, tym razem jednak we względnym spokoju. Dopiero teraz spostrzegł, iż czerwona skóra i obnażone zęby okalające ludzkie oczy, nie były dziełem dziwnej częściowej mutacji. Były dziełem człowieka.

Szkarłatny PłomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz