24. Jeden dzień na ziemi

51 8 15
                                    


Anton spojrzał w niebo i szybko pożałował tej decyzji. Słońce co prawda skryło się za chmurami, te jednak miały formę przypominającą mleczną mgłę. Bardzo jasną, mleczną mgłę.

Oślepiony, zmrużył oczy i uciekł wzrokiem z dala od wielkiej bieli. Uzyskał już interesującą go informację.

Wszystko wskazywało na to, że pomimo zachmurzenia, tego dnia nie powinno padać, co stanowiło kolejny powód do zadowolenia.

Ostatnio bowiem wszystko było po prostu dobrze.

Nigdy nie sądził, że wejście w związek będzie dla niego źródłem w zasadzie czegokolwiek. Jego plany na przyszłość, uwzględniające wywrócenie swojego życia do góry nogami, dodatkowo zniechęcały go zapuszczania jakiejkolwiek formy korzeni. Ograniczał się jedynie do relacji krótkich i ulotnych, z których obie strony brały tyle, ile potrzebowały i każdy rozchodził się w swoim kierunku, bez żalu następnego dnia czy tygodnia.

Teraz jednak miało być zupełnie inaczej. On zaś z radością witał zupełnie nową perspektywę. W końcu czuł, że istnieje jakiś skrawek świata, który należał do niego i do Kaia, nawet jeśli nie był on niczym fizycznym. Nigdy wcześniej o niczym tak nie myślał.

Nie był już sam na świecie. Każda jego odpowiedzialność i żałość miały od tej pory dzielić się na dwoje. Każda radość przez to dwoje powielać.

Najważniejsze zdawało się jednak to, iż znów miał cel, dla którego warto było żyć i próbować dalej. W jego głowie już od dawna klarowała się wizja na zbudowanie nowego, wspólnego życia. Opiewała ona na jakąś urokliwą, od dawien dawna wyludnioną okolicę, w której można by zacząć od początku. On miał wiedzę i doświadczenie, Kai swoje wyjątkowe moce. Razem zaś, mogli wszystko.

Nim jednak to nastąpiło, czekała ich jeszcze przeprawa przez znajdujący się przed nimi tunel, który musieli pokonać, aby dotrzeć do miasta. Nie była to najtrudniejszą drogą, z jaką kiedykolwiek się mierzył. Najłatwiejsza jednak też nie. Jego cała przestrzeń była bowiem po brzegi wypełniona przedwojennymi pojazdami, które mocno już rdzewiały, a niektóre nawet powoli zarastały miejską roślinnością i mchem. Niewiele pozostawało tu przestrzeni dla piechura, więc musieli mądrze manewrować w labiryncie samochodów.

To, z czym teraz się mierzyli, najpewniej było przerwaną ewakuacją. Ludzie załadowywali swój dobytek do pojazdów i próbowali opuścić zagrożone miasto. Po drodze jednak natrafili na kolosalny korek. Wielu bowiem przyświecała ta sama idea, a potem jakieś okoliczności, może pośpiech, może wojsko, może brak paliwa, zmusił ich do pieszej ewakuacji. Anton scen takich widział już w swojej karierze stalkera kilka i zawsze opowiadały one podobną historię.

Opuściwszy tunel, znaleźli się na przedmieściach. Ucieszyli się widokiem światła oraz powiewem świeżego powietrza, po czym ruszyli dalej.

Mijali najpierw połacią obumierającej zieleni z pojedynczym dużym budynkiem raz na jakiś czas oraz drogą pośrodku, potem osiedla mieszkalne z blokami wybudowanymi jeden przy drugim i placem zabaw gdzieniegdzie, aż wreszcie trafili do centrum.

Każde z mijanych przez nich wcześniej miejsc zdawało się zastygłe w czasie. Jednak tu, w przestrzeni z wysokimi, oszklonymi budynkami, licznymi lokalami, sklepami, szerokimi ulicami i dystyngowanymi pomnikami, wyglądało to najbardziej imponująco.

Anton domyślał się, iż są w miejscu, gdzie występowanie popielnych musiało być tak duże, że nikt żywy się tu nie zapuszczał niemal od czasów wojny. Teraz też byli tu praktycznie sami, bo jako jedyni mogli tu przebywać bez obawy o konsekwencje.

Szkarłatny PłomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz