Prolog

213 40 25
                                    

Stało się. Wszystko schrzaniłam.

Okłamałam bliskie mojemu sercu osoby, na których naprawdę i szczerze mi zależało. Znajomych, którzy bez chwili wahania przyjęli mnie do swojego grona i traktowali jak jedną z nich.

Zaufali mi, a ja zawiodłam ich na całej linii.

Byłam potworem.

W moich wirujących niczym huragan myślach ciągle uderzało o siebie jedno zdanie: „Uciekła, zostawiając chorą matkę na pewną śmierć". Czy to prawda? Czy tym razem to ja zawiniłam? Powinnam była zostać i nadal walczyć o naszą lepszą, a przede wszystkim wspólną przyszłość?

Nie mogłam dłużej tak żyć. Wszystko, o co tak długo walczyłam, właśnie się wypaliło. Rozprysnęło się w drobny mak. Znowu byłam TAMTĄ Prim. I gdziekolwiek bym nie wyjechała, to piętno przywarło do mnie już na zawsze.

Ruszyłam w stronę klifu, przy którym znajdowała się pękająca w szwach restauracja. W środku siedziało wiele elegancko ubranych par, sączących wino i delektujących się drogimi serami.

Minęłam parterowy, szklany budynek i bez chwili zawahania przeszłam przez mocno dotknięte czasem, drewniane barierki. Tabliczka ZAKAZ WSTĘPU. RYZYKO OSUNIĘCIA SIĘ ŚNIEGU nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia.

Podeszłam do ośnieżonej krawędzi, popatrzyłam w dół i ujrzałam kojącą nicość. Czarną dziurę, która zdawała się nie mieć końca. Czy właśnie TO czekało na mnie po śmierci? Ciemność, cisza i... spokój? Jedno wielkie n i c? Chciałam napisać ojcu, jak bardzo go kocham i jestem wdzięczna, lecz moje ręce drżały tak mocno, że nie mogłam utrzymać w nich telefonu. Wiatr wiał natomiast z taką siłą, że powoli zaczynało brakować mi tchu. Łapałam powietrze jak złota rybka, wyrzucona na rozgrzany piasek. Jednak dla mnie nie było już ratunku. Nie było piętrzącej się przy brzegu fali, która uratowałaby mnie i zabrała z powrotem do mojego świata.

Głośno przełknęłam zalegającą w gardle flegmę i popatrzyłam w pochmurne, miejscami zamglone niebo. Opuszkami palców złapałam cienką bransoletkę od Alessio i mocno ścisnęłam łańcuszek. Chciałam zamknąć oczy i zrobić krok do przodu. Zniknąć raz na zawsze. Jednak nie potrafiłam. Im dłużej tak stałam, tym więcej obrazów pojawiało się przed moją twarzą. Całe dotychczasowe życie przelatywało mi przed oczami. A gdy tylko taśma dotarła do wyszczerzonego w uśmiechu Roberta, głośno krzyknęłam.

Miesiącami wmawiałam sobie, że poradziłam sobie z tą traumą. Wymazałam to wydarzenie z pamięci i z wysoko podniesioną głową kroczyłam dalej. Byłam silna i nic nie mogło mnie złamać.

Kłamstwo. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Tak długo okłamywałam samą siebie, że w końcu sama ślepo w to uwierzyłam. Nigdy tego nie przepracowałam. Smród tamtej nocy nadal się za mną ciągnął, otulając mnie w najmniej oczekiwanych momentach.

Uśmiechnęłam się i poczułam w sercu pewnego rodzaju ulgę. To koniec. To naprawdę koniec. Tym razem to ja wygram. Na własnych warunkach.

Przymknęłam załzawione oczy, postawiłam drżącą nogę nad przepaścią, po czym pochłonęła mnie nicość.

PrimroseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz