7

143 9 44
                                    

Dzisiejsza noc nie była spokojna dla Damiana. Jego sen go niepokoił z każdą sekundą. W jego nozdrzach unosił się zapach morskiej bryzy, jego włosy muskał wiatr a w uszach wybrzmiewały fale. Był on widocznie w jakiejś rybackiej wiosce, otworzył oczy a wnet ujrzał nocne niebo pełne gwiazd. Był to piękny widok.

Chłopak zdjął buty wchodząc na chłodny piasek, uklęknął i nabrał na dłonie piasku. Ten tylko przesypywał się przez chude palce bruneta. Ten zamknął oczy i wziął głęboki wdech, uśmiechnął się delikatnie lecz nagle delikatnie zbudziła go pieśń jego matki. Nie widział jej odkąd miał zaledwie 4 lata. Szedł za głosem, na sobie miał jakieś krótkie brązowe spodenki i białą koszulę na której widniała beżowa kamizelka. Rękawy miał podwinięte do łokci a pierwsze kilka guzików w koszuli rozpięte przy szyi, poczuł że ma coś na niej zawieszone. Był to wisiorek, zrobiony był z muszli. Nagle ta zaczęła się świecić niebiesko-białym blaskiem, a wokół niej latały jakieś świetliki które dokądś prowadziły. Szedł więc za nimi, chłodny wiatr muskał jego tors, twarz i włosy. Pieśń tą zawsze rozpozna, nie była ona podobna do niczego, a zarazem uspokojała lepiej niż kołysanki. Gdy ową melodię słyszał już bardzo dobrze, jego oczom ukazała się brunetka o tych samych oczach co on.

Jego wzrok się lekko rozmazał, były to napływające do nich łzy. Kobieta przed którą stał była ubrana tylko w matczyną czerwoną suknię i biały puchowy płaszcz. Wokół niego tańczyły wraz z nią świetliki. Jej stopy były po kostki zamoczone w chłodnej wodzie oceanu.

– Mamo..? – Jego załamany głos był cichy a zarazem obijający się o uszy. Matka spojrzała się w jego stronę z troskliwością i miłością w oczach. Rozłożyła ramiona. Damian zaczął najpierw iść niepewnym krokiem lecz później zaczął przyspieszać gdyż dzieliło go od niej jeszcze jakieś 10 metrów. Jego oczy były zalane łzami, twarz wykrzywiona w grymasie smutku a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Kilka razy prawie upadł, ale w końcu dotarł w jej ramiona. Jak mały chłopiec zapłakany się do niej przytulił.

– Kocham cię, synku. – wyszeptała to jego matka. – Chciałabym kiedyś z tobą jeszcze coś zrobić. – miała kojący głos. Jej dłonie przeczesywały kosmyki włosów chłopca gdy ta go głaskała po głowie. Lecz nagle Desmond poczuł pustkę, nie czuł tego ciepła co przed chwilą.

Gdy otworzył oczy, nie ujrzał nic prócz płaszcza i dużej muszli na piasku, uklęknął dramatycznie i wziął obie rzeczy w ręce. Natychmiastowo przytulił się do puchatego perlisto-białego płaszcza. Było z niego czuć zapach matki. Okrył się nim i błagał by ten sen się już skończył.

Obudził się, czując coś mokrego w kącikach oczy. Były to słone jak morze łzy. Wstał do siadu, ciężko oddychał a także był cały spocony. Wytarł łzy i spojrzał na dziewczynę śpiącą spokojnie. Odetchnął z ulgą ale nadal czuł lekkie spięcie w klatce piersiowej.

Wstał a czując pod nogami zimne panele podłogi, cicho syknął. Poszedł do kuchni, w gardle go suszyło więc sięgnął po szklankę i nalał se wody. Wypił jednym haustem i oparł się o blat. Jego zmęczone oczy patrzyły się w jeden punkt nieustannie aż do momentu gdy ktoś wszedł. Była to Anya, z przymrużonymi oczami podeszła do bruneta i się do niego przytuliła.

– Czemu sobie poszedłeś..? – powiedziała sennym głosem wtulając się w niego i chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.

Szczerze to wszystko było dla niego takie... Dziwne i nieprzyjemne. Jego ciało w tamtym momencie było całe spięte a myśli nie dawały mu spokoju. Chciał być sam.

Delikatnie odepchnął Anye, ta ze zdziwieniem spojrzała na niego. Wyminął ją i poszedł do szafy. Ubrał się wyjściowo, nałożył na siebie końcowo czarną kurtkę.

Wyszedł z mieszkania, zapasowe klucze zostawił na stole dla dziewczyn gdyby musiały wyjść, a sam zakluczył mieszkanie. Poszedł na stację tramwajową i kupił se uprzednio bilet. Wyjechał na końcówkę miasta.

Szedł powolnym krokiem przez coraz mniej gęste stare kamienice. W powietrzu było czuć dym z wypalania kominku, a jedyne co można było usłyszeć to kapiąca woda lub pojedyńcze głosy. Usiadł on na jednej ławce, odchylił głowę w tył i patrzył się na nocne niebo. Jego wzrok podążał za gwiazdami i pojedynczymi chmurami, wziął głęboki oddech. Zimne i wilgotne powietrze wypełniło jego płuca a on zamknął oczy, chwilę przetrzymał ale potem wrócił do jego normalnego tępa oddychania.

Jego myśli zakrzątało wiele pytań.

  Dlaczego tamten sen był taki realistyczny?   Czy to miało mu coś powiedzieć?    Jaki jest jego cel w życiu?          
  Dlaczego mimo że kocha Anye, to zawsze gdy ona jest obok woli być sam.

Te pytania nie dawały mu spokoju. Westchnął z niesmaczeniem i złapał się za głowę. Miał ochotę krzyknąć jak nienawidzi tych myśli, wstał i skierował się spowrotem na przystanek. Gdy tramwaj przyjechał, wsiadł do niego, zajął miejsce i patrzył się w okno. W jego wzroku było widać tylko nienawiść. Nie był ewidentnie w humorze do czegokolwiek. Gdy dotarł do mieszkania od razu poszedł do kuchni. W kuchni była Anya która rozmawiała z Zuri. Obie były już na nogach.

Ten westchnął tylko i otworzył lodówkę, wyjął z coś do zjedzenia na szybko.

Chemia o której nie mówią. - Damian x AnyaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz