1.

243 15 7
                                    

*Teraz*

–Lunaa! Wstawaj do szkoły, śniadanie gotowe, a jak nie zejdziesz w ciągu pięciu minut spóźnimy się! - woła Scott z kuchni w ich domu w Los Angeles - Deaton mnie zabije, jeśli znowu spóźnię się do pracy, a psy będą głodne i sfrustrowane! No już, wstawaj, albo wyciągnę cię z tego łóżka za nogi i nie żartuję!

–Oboje doskonale wiemy, że tego nie zrobisz, tato! - odkrzykuje Luna z łóżka w swoim pokoju, w połowie jeszcze śpiąc.
Nie ma to jak cudowna pobudka z rana - pomyślała sobie wspomniana dziewczyna. Wygrzebała się powoli z łóżka, rozciągając się ociążale.

Gdy już była ubrana i względnie gotowa do wyjścia z domu, zeszła na dół gdzie spotkała swojego tatę, akurat kładącego dwa talerze pełne jedzenia na stół.
–Hej diabełku - wita czułym określeniem córkę Scott, gdy tylko ją zauważa i całuję ją w czoło - siadaj i jedz, za chwilę musimy wychodzić.

–Cześć Gargamelu  - odpowiada własnym powitaniem, z nutką rozbawienia Luna - poważnie tato, mam czternaście lat, nie musisz ciągle wymyślać tych wszystkich ksywek.

Tak właśnie było odkąd pamięta - jej tata zawsze wymyślał jej jakieś nowe czułe przezwiska. Raz gdy oglądali dawno temu smerfy zaczął na nią gadać Smerfetka i nie przestawał do kilku miesięcy później. Stąd też wziął się jej pomysł na ksywkę dla niego.

Scott robi nadętą minę i odpowiada.
–Czternaście lat czy cztery, to bez różnicy, wciąż jesteś moją małą dziewczynką i dalej będę cię tak nazywać, przywyknij do tego.

Luna tylko posłała mu niezadowolone spojrzenie i oboje zabrali się za jedzenie.
Po kolejnych kilku minutach skończyli posiłek i oboje ruszyli do samochodu Scotta, zaparkowanego na podjeździe, prowadząc luźne rozmowy. Dzień wydawałoby się, że będzie taki jak każdy inny, szkoła, praca, później wypad w jakieś ładne miejsce i trening. Tak też miało być dzisiaj, do czasu gdy Scottowi zadzwonił telefon - to był dr Deaton i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zwykłe nie dzwoni mu przed pracą. Starszy McCall odbiera połączenie i podaje telefon na głośnomówiącym Lunie, ponieważ on sam prowadzi i nie chce spowodować do wypadku.
–Co słychać Doktorze? Jeszcze się nie spóźniam - mówi,

–Scott, mamy problem, całkiem spory problem i potrzebuje w tym twojej pomocy, jak najszybciej możesz - odzywa się Deaton,

–Co się stało? Rozumiem, że to coś niezwiązane z pracą - Odrobina zmartwienia jest słyszalna w jego głosie.

–Niedaleko od nas zawalił się duży budynek. Na miejscu są strażacy i sanitariusze. Większość ludzi udało się ewakuować zanim całkowicie się zawalił, ale w środku została dziewczynka, która próbowała zabrać ze sobą psa i spadła na dół. Pies też jest niespokojny. Potrzebuję żebyś tu przyjechał, najlepiej teraz, nie wiadomo jak długo budynek jeszcze wytrzyma.

–Uh już jadę, jasne. Tylko odwiozę Lunę do szkoł...

–Tatoooo, pozwól mi jechać z tobą - Przerywa mu córka, robiąc słodkie oczy - Proszę, proszę, proszę, prooooooszę. Wpakujesz się w kłopoty, a ja nie będę miała czystego umysłu, dopóki nie będę pewna, że nic ci nie jest.

Scott wzdycha i zastanawia się nad tym przez chwilę.
–Będziesz musiała wtedy opuścić szkołę, a Twoi nauczyciele już na to narzekają. Szczerze mówiąc, zaczyna mi brakować wymówek, gdy pisze ci usprawiedliwienia.

–No proszę tato, wiesz przecież, że wszystko nadrobię. Poza tym, moi nauczyciele zawsze na wszystkich i wszystko narzekają.

–Dobrze, ten jeden ostatni raz i to tylko dlatego, że nie mamy teraz czasu na kłótnie - w końcu Scott się zgadza, rozmawia jeszcze chwilę z Deatonem o szczegółach wydarzeń i udają się do wyznaczonego miejsca.

Daughter of The True Alpha | Teen Wolf: The Movie | Eli Hale & Luna McCall Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz