7.

2.5K 117 11
                                    

– W łazience w centrum handlowym – parsknęła, odpowiadając na moje pytanie dotyczące zmiany koloru włosów.

Zawsze twierdziła, że jej naturalny kasztanowy brąz był śliczny i nigdy nie zamierzała go ruszać. Podobnie z długością. Kochała włosy prawie do pasa, które w każdym momencie mogła spinać w wysokie kucyki.

– Dosłownie kupiłam najtańszą farbę w drogerii i pomalowałam je w publicznej ubikacji – śmiała się, sącząc smakowe piwo ze szklanej butelki.

Wypiłyśmy już wystarczająco dużo, żeby wstępna niezręczność odeszła w niepamięć. Siedziałyśmy na obszernym tarasie, po którym ciągle ktoś się kręcił. Okupowałyśmy dwa wygodne fotele i obserwowałyśmy palących studentów. Praktycznie nikt nie zwracał na nas uwagi i znów czułam się jak w liceum, gdy przesiadywałyśmy w kompletnie przypadkowych miejscach, ale żadna osoba nawet nie zawieszała nas wzroku.

– Nie gadaj – zaśmiałam się, szturchając ją w ramię.

– Poważnie – odparła, opadając plecami na oparcie. – Do dzisiaj się tego gówna z włosów nie mogę pozbyć.

Do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo za nią tęskniłam. Dopóki nie przypomniało mi się wszystko, co zwykłyśmy razem robić, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi naszych rozmów i spotkań.

– Ale koniec o mnie – powiedziała, odstawiając pustą już butelkę na plastikowy stoliczek, który wyglądał, jakby w każdej chwili mógł się rozlecieć. – Co u ciebie?

Wzruszyłam ramionami.

Nie miałam pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo przez dwa lata wydarzyło się jednocześnie za dużo i za mało, by móc to ubrać w słowa.

– W sumie, to nic nowego – odpowiedziałam, widząc, jak jej brwi powędrowały w górę. – Oprócz tego, że dzisiaj wyprowadziłam się od rodziców, to nie wydarzyło się chyba nic ciekawego.

– Długo zwlekałaś – zaśmiała się, ale nie było w tym ani krzty złośliwości. – To dopiero teraz zacznie ci się prawdziwe życie.

Przytaknęłam, dopijając swój napój i też odstawiając go na stolik.

W momencie, w którym spojrzałam na drzwi tarasowe, dostrzegłam wypadających na zewnątrz Andrew i przewieszonego mu przez ramię Blake'a. Ten trzeźwy, nie wyglądał na zadowolonego, natomiast drugi najwidoczniej świetnie się bawił, bo uśmiech nie schodził mu z ust.

– Wszędzie cię szukałem – wydusił z siebie Andrew, pozwalając bratu opaść na krzesło koło nas.

Miał kontynuować swoją wypowiedź, ale kiedy dostrzegł siedzącą naprzeciwko mnie dziewczynę, przystopował.

– Liv? – spytał i wyglądał, jakby nie dowierzał własnym oczom.

– Nie, Marilyn Monroe – odparła ze śmiechem. – Aż tak się zmieniłam, że nikt mnie dzisiaj nie poznaje?

– No – parsknął chłopak, a siedzący obok Blake podniósł się nieznacznie i zmrużył, przypatrując się dziewczynie.

– To Marilyn Monroe? – spytał, patrząc na mnie z powagą i czekając na odpowiedź.

Obie wybuchłyśmy gromkim śmiechem.

– Tak – parsknęłam, kiedy wytrzeszczył oczy.

– Nie pierdol – mruknął z powagą w głosie.

Widać było, że wypił dużo więcej od nas. Siedzieliśmy tam ledwo dwie godziny, ale imprezowiczowi wystarczyło i tyle, by schlać się w trzy dupy. Zresztą jak zwykle. Był jedyną osobą z naszej paczki, która mogła pić na umór i nie przejmować się kacem, ani żadnymi konsekwencjami.

A miało być już dobrze (18+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz