A jednak cień powraca
Żółć mnie przytłacza
Czy organizm da radę?
Wylwa się, nrktaru jadem
Nie na mnie, lecz ze mnie
Ranię codziennie
Pseudożyczliwości
Żółć aż do kości
Przenika
Do umysłu wnikaNie ma już mnie, dla innych
Jestem ja dla siebie
Tam nie widzę winnych
Szukam Ciebie
Mój przyjacieluZabierz co dałeś, proszę
To ja odpowiedzialność ponoszę
Naprawdę to wiem
Przypominam to sobie z każdym dniem
To boli
Bo to mnie żółć woliNie ty, lecz ja
I tak z biegiem dnia
Mam dość
Nieustanna nocTańcząc w chmurach się unoszę
Lecz skrzydeł nie noszę
Nie one sprawiają że latam
Żółć ze mnie wymiata
Płatkami unosi
I ból kosi
Zbiera i odkłada
Cholerna wadaŻonkil piękny
Lecz pięknem straszy
Traci wdzięki
W lesie się zaszył
Niestety na chwilę
Wróci niemile
Bo nikt nie czeka
Każdy uciekaNiech nie wychodzi z lasu
Tak mało czasu
Spędza tam
W praktyce zawsze będąc sam
Stąd na łąkę chce
Pod prąd prze
I moknie srodze
Żółcią ocieka po drodzeZostanę w lesie
Bo nikt więcej nie zniesie
Tej żółci w centrum
Szukającej zamentuRanek nadchodzi
Lecz w nim skryty cień
Myślałam że się wypogodził
A on stoi, jak pień