Rozdział 2

166 12 2
                                    

Po niecałej  godzinie stwierdzam, że czas działać. Nie mam dokładnego planu działania. Mam tylko nadzieje, że nikt dodatkowy tu nie został inaczej mój plan legnie w gruzach. Z kandydatami dam sobie radę. Wystarczy, że będę się zachowywać normalnie a żaden z nich nie zwróci na mnie uwagi. Aktualnie jestem w piwnicy, aby się stąd wydostać muszę przejść cały korytarz, wejść po schodach i najgorsze minąć salon, w którym pewnie wszyscy są. Mają taki zwyczaj: gdy nie ma wszystkich członków robią co mi się podoba i na co mają ochotę. Nie mam nic do zabrania ze sobą. Dlatego wychodzę tak jak stoję: w starych, znoszonych i brudnych spodenkach i podobnym stanie T-shirt. -Dobra muszę to zrobić-mówię sobie w myślach. Otwieram drzwi i wychodzę na korytarz. Tak jak podejrzewałam nikogo tam nie ma. Przechodzę go całego i zamierzam wejść po schodach. W momencie jak kładę stopę na pierwszy stopień zderzam się z kimś. Zamieram. Wiem, że to koniec. Nie posiadam żadnego wytłumaczenia tego, że się tu znajduję. Tak, miałam się zachowywać normalnie. Pamiętam. Ale teraz nie wiem co zrobić. Po chyba całej wieczności zdobywam się na odwagę i podnoszę powoli głowę. Nie dowierzam kogo mam przed sobą.

-Josephine?-pytam zdziwiona, gdyż nigdy jej nie wiedziałam w piwnicy.

Josephine jest jedyną miłą i przyjazną dla mnie osobą. Jej zadaniem jest zajęcie się przywożonymi dziewczynami. Robi wstępną selekcje, które nadają się wyłącznie do kuchni i jako sprzątaczki, a które mają szanse by być panienkami dla członków. Rzecz jasna to oni mają ostatnie słowo. Jest kobietą po trzydziestce, która nie raz mi pomogła. Oby tym razem nie było inaczej. Jeśli mnie wyda to będzie koniec. Będzie czekała mnie tylko śmierć. Może szybka, a być może długa i bolesna.

-Zoe, a co ty tu robisz? Nie powinnaś być u siebie?-pyta i dokładnie przygląda się mojej twarzy, z której musiała coś wyczytać, bo mówi- Tylko mi nie mów, że próbujesz... uciec?!-ostatnie słowo wypowiada ledwie słyszalnie, a ja przytakuje jej powoli głową.

-Błagam tylko nikomu nic nie mów.-od razu dodaje-to moja jedyna szansa. Nie wiadomo kiedy nadarzy się druga.

Spoglądam na nią i widzę jak w jej głowie obracają się trybiki od intensywnego myślenia. Widać również moment, w którym podejmuje decyzje. Nie mam pojęcia jaka ona jest.

-Nikomu nic nie powiem. Nic nie widziałam. Nic nie słyszałam. Lecz zdajesz sobie sprawę co Cię czeka jak Cię znajdą?-oczywiście, że wiem. Odpowiedź jest prosta: śmierć. Więc kiwam na potwierdzenie.-Nie chcę by Ci się coś stało, ale wiem również, że tu drogie dziecko nie będziesz mieć dobrego i szczęśliwego życia. Weź je.-Mówiąc to podaje mi banknot o wartości 50 dolarów.-Wiem, że to niewiele ale zawsze coś. Tym bardziej, że czeka Cię długa podróż do innego stanu.

Ma rację dlatego też przyjmuję pieniądze i dziękuję za nie. Żegnam się i już mam iść dalej kiedy słyszę:

-Powodzenia! Odnajdź szczęście!-mówi z uśmiechem.

-Dziękuję, oby tobie również się udało.-odpowiadam i macham jeszcze na pożegnanie.

Na szczęście nie trafiam już na nikogo więcej i bez problemu dostaję się na zewnątrz. Mam tylko nadzieję, że nie ma nikogo przy bramie, albo chociaż alarm jest wyłączony. Chowając się za drzewami, korzystam z ich cienia dostaję się pod bramę. Lecz zanim do niej podejdę rozglądam się uważnie i nie zauważam nikogo. Ostrożnie do niej podchodzę, otwieram ją i wychodząc zamykam. Od razu ruszam pędem przed siebie nie spoglądając wstecz. Nie wiem w jakim kierunku biegnę, ale na razie nie zwracam na to najmniejszej uwagi. Teraz najważniejsze jest to bym znalazła się jak najdalej od tego piekła.

Nie mam pojęcia ile już biegnę. Wydaje się, że całą wieczność. Po czasie zorientowałam się, że podążam na wschód w stronę Wirginii, w której jest klub MC niezaprzyjaźniony z Red Dragon. Istnieje zatem szansa, że tam otrzymam pomoc. Klub znajduje się przy granicy mam do niej ze 100km. Nie wiem ile dokładnie. Nie mam też pojęcia w jakim mieście jestem, tylko tyle, że w Wirginii Zachodniej. Klub Fiery Phoenix ma swoją siedzibę w Callison, która ponoć nie jest daleko od granicy.

Kiedy wydostaję się z lasu natrafiam na jakieś małe miasteczko, z czego bardzo się cieszę. Wiem, że nie mogę wchodzić zbyt w interakcje z ludźmi. Jeśli zaczną mnie szukać i jakimś przypadkiem tu trafią, a ja będę szukać podwózki, to wyda się miejsce do którego zmierzam. Dlatego mam zamiar zaopatrzyć się w wodę i coś do jedzenia. Zaczyna już świtać jest prawdopodobnie maj, może czerwiec więc pewnie jest coś koło 5:00. Wątpię by jakikolwiek sklep był otwarty, dlatego też postanawiam rozejrzeć się. Idę przed siebie, aż nagle zauważam worki z ubraniami. Leżą obok koszy na śmieci zakładam, że raczej nikt nie będzie miał nic przeciwko jak coś wezmę. Znajduję bluzę i leginsy pasujące na mnie i postanawiam je przygarnąć. Są tu też trampki, które idealnie leżą na moich nogach. Stwierdzam, że więcej nic już nie potrzebuję i ruszam do najbliższego sklepu. Ten na szczęście okazuje się otwarty i udaje mi się kupić wodę i kanapkę. Sprzedawczyni dziwnie mi się przygląda, i wcale jej się nie dziwie. Na twarzy mam siniaki, a włosy to idealne gniazdo dla ptaków. Oczywiście cała jestem brudna, dlatego czym prędzej opuszczam sklep. I nie dając sobie nawet chwili przerwy na zjedzenie ruszam dalej. Przede mną jeszcze długa droga. 


------------------------------------------------------------

Przepraszam za tak długą nieobecność.

Niestety szkoła nie dała mi czasu a i choroba też nie pomogła.

Teraz mam tydzień wolnego, więc postaram się napisać na zapas.

Co myślicie o tym rozdziale? Piszcie komentarze każdy czytam i odpowiadam:)

Nie zapomnijcie również o gwiazdce.

Jak myślicie, czy Zoe uda się uciec może dowiemy się tego w następnym rozdziale.

Fiery Phoenix MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz