Prolog

16 14 14
                                    

Przemysław rozpakował paczkę która tkwiła w jego "Męskiej jaskini" od kilku dni. Odkładał na jej zawartość przez kilka miesięcy. Głównym problemem była żona, której trudno było wytłumaczyć, że celownik noktowizyjny dwa razy droższy od broni na którą miał być zamontowany jest wart swojej ceny. Dziś był wielki dzień, dzień testu w boju.

Mężczyzna przygotował sztucer myśliwski już rano, jednak na rozpakowanie i założenie celownika czekał aż zacznie się ściemniać. Ubrany w swój myśliwski strój moro podszedł do stołu warsztatowego z uśmiechem na ustach.
-Cieszysz się jak małe dziecko.- Stwierdziła Maria patrząc na męża.
-A nie mogę?
-Możesz. Po prostu mówię że cieszysz się jak Kacperek z nowej zabawki.
-To źle?-Mruknął mężczyzna zakładając celownik na CZ 600.
-Nie, to nawet rozczulające. Oczywiście pomijając fakt, że robisz to by lepiej zabijać dziki po nocach. Tak, bez tego jest całkiem rozczulające.
-Wiem, że ci się to nie podoba ale..
-Mniejsza. Lepsze to niż motor.- Przerwała mu w połowie Maria. Przemysław tylko niemo przytaknął siłując się z szyną taktyczną. Zajeło mu to chwilę, jednak w końcu mógł cieszyć się nowym celownikiem. Mężczyzna ucałował żonę w czoło, narzucił plecak i ruszył ku swojemu pickupowi.
-Nie siedź długo. Jutro mieliśmy zabrać Kacpra do mojej matki.
-Nie będę. Szybko wrócę.

Tereny łowieckie koło Krańcowa nie należały do najłatwiej dostępnych, z resztą jak wyjście na polowanie podczas godziny policyjnej. Trzeba było przeżyć trasę drogami które ostatni raz remontowane był w PRL'u a sam remont ograniczał się do namalowania na środku pasów. Nie to jednak było najgorsze, najgorszy był czarny most, jak ochrzciła go lokalna młodzież.

Most był chyba straszy niż samo Krańcowo obok którego był zlokalizowany. Chociaż kiedyś można było nazwać go mostem, to teraz był ledwo trzymająca się kładką. Płynęła pod nim rzeka Radunia, sam most był zawieszony nad nią około dwudziestu metrów. Zbudowany z metalu i drewna, oraz dawno rozkradzionych już torów trwał dzielnie służąc kolejnym pokoleniom przedostawać się na drugą stronę rzeki, lecz także jako miejsce spotkań okolicznej młodzieży.
Był nad rzeką, co złego nie mówić o jego stanie i wieku nadal chronił pod sobą przed deszczem, a co najważniejsze był daleko od cywilizacji. W promieniu kilometrów nie było nikogo komu by przeszkadzali ani nikogo kto mógłby na nich donieść policji.

Z resztą wątpliwe czy zdołałaby tu dojechać i złapać kogoś na gorącym uczynku. Ze względu na swoją odległość od cywilizacji ślinik i sam ruch po drodze byłby słyszalny z kilometra, na dodatek nawet najbardziej upity nastolatek byłby w stanie go usłyszeć.

Przemek jechał z włączonymi światłami długimi oraz reflektorami na dachu. Samochód sunął przez polną drogę do momentu aż światła nie oświetliły czarnego mostu. Pickup zaczął powoli zwalniać, aż zatrzymał się tuz przed nim. Mężczyzna wyszedł z samochodu, uderzyła go dobitna cisza, zero nocnego leśnego tłoku który tak dobrze znał. Nie było w tym miejscu nawet rechotu żab. Czarny most także nie zaznaczał swojej obecności w tym Mężczyzna wszedł na most, stawiając twarde drogi, wręcz jakby chciał połamać deski pod sobą. Na środku nawet pokusił się na kilka skoków. Most jak zawsze stał niewzruszony.

Jednak dziewięćdziesiąt dwa kilogramy a dwie tony znacząco się różniły. Mimo tego mężczyzna postanowił wrócić do pojazdu i powoli ruszyć nasłuchując pisków desek. Dzieciaki które nagminnie tu przesiadywały miały swoje plusy, jak na przykład dokładnie desek na jezdni w momencie w którym woda zaczynała przedostawać się przez most. Sam most jednak miał o wiele więcej znamion ich obecności. Drewniano-plandekowe kurtyny po jego bokach miały chronić ich przed pchanymi przez wiatr krople deszczu, opuszczały się kilka metrów w dół. Konstrukcja sama często się zmieniała, czego świadkiem był mężczyzna, czasem plandeki zwisały samotnie, czasem konstrukcja była wzmacniana przez deski. Nad samą rzeką często zwisała lina w formie atrakcji i urozmaicenia kąpieliska, przez to most był wzmacniany w miejscu jej zawieszenia. Wszystko to sprawiało, że strona na którą wjeżdżał Przemek była o wiele bardziej stabilniejsza niż reszta mostu.

Tak jak zawsze przejechał bez większych problemów. Gdy tylko zjechał z mostu od razu przyspieszył. Był coraz bliżej terenu łowieckiego. Przemek specjalizował się w polowaniu na dziki. Okolice Krańcowa miały straszne problemy z dzikami, wparowywały do gospodarstw niczym fala. Jedzą wszystko w zasięgu swojego wzorku, uciekają zostawiając po sobie pobojowisko i nie wiadomo czy przy okazji nie przeniosły jakiejś choroby na zwierzęta z gospodarstwa.

Niektóre lochy potrafiły mieć nawet dwa liczne mioty w roku co stało się ogromnym problemem. Służba połowu i nadleśnictwa pozwalały na polowanie na nie prawie bez żadnych ograniczeń na terenie całego powiatu. Przynajmniej do czasu, aż liczb dzików się nie ustabilizuje.

Nie chcąc płoszyć zwierząt, mężczyzna kilkadziesiąt metrów przed linią drzew zawrócił samochód i tam nim stanął. Od, aby nie tracić na to czasu wracając, po prostu wjedzie odpali i pojedzie. Zgasił samochód a wokół niego zapadła ciemność, minęła chwila jak zaczął widzieć pola wokół niego oświetlane przez księżyc. Przemka znowu uderzyła cisza tego miejsca. Brak wiatru powodował, że słyszał głośno i wyraźnie swój oddech. Pole długiej trawy sięgającej mu do kolan było spokojne jak nigdy. Las wokół pola nie wydawał z siebie jakichkolwiek dźwięków.

Mężczyzna wyjął sprzęt i skierował się do lasu. Przemaszerował kilkadziesiąt metrów w gęstwinę i tam osiadł. Przemek na początku spędzał czas bawiąc się nowym celownikiem oraz na testowaniu różnych ustawień. W tym czasie leżąc na ziemi zdążył się już wyziębić, a także najzwyczajniej w świecie znudzić. Zrezygnowany chciał już zmienić miejscówkę, lub wrócić do domu wcześniej. Wypróbował noktowizor, co prawda nie w akcji ale jednak, na dodatek nie zauważył żadnego królika, sowy czy jakiegokolwiek zwierzęcia w okolicy. W końcu jednak coś przerwało ciszę która zaczynała go niepokoić. Dźwięk łamanych gałęzi, pech chciał że dochodziło zza niego. Mężczyzna poruszał się po lesie okrężnie, mimo że czuł się jakby był w środku lasu, wystarczyło iść prosto przez kilka minut a wyszedłby na polane z której przybył. Przemek podniósł się do kucu, uważając aby nie wydać niepotrzebnych dźwięków, czy też nie zahaczyć niczym o krzak w którym się chował. Obrócił się i skierował karabin w stronę zwierząt zdradzających swoją pozycję.

Czekał w bezruchu aż jego ofiara stanie się widoczna na noktowizji. Coś jednak zaczęło się nie zgadzać. Na początku słyszał chód co najmniej dwóch zwierząt, jednak teraz słyszał jedno i to bardzo duże. W końcu jednak dostrzegł zarys, czegoś co nie było dzikiem. A wyglądało jak mały niedźwiedź. Jednak to było niemożliwe, na pomorzu nie występowały niedźwiedzie. Przemek zawahał się po raz kolejny. Widząc coś takiego, nie może po prostu odejść. Musi zgłosić to najbliższemu leśniczemu.

OdgłosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz