I

844 89 6
                                    

  Cisza panująca w samochodzie była niezwykle ciężka, oboje to czuli. Młody mężczyzna wyglądał przez okno, śledząc wzrokiem krople deszczu płynące po szybie. Niekiedy skupiał wzrok na dalszym punkcie, czy to na przechodniach, czy na budynkach. Starał się odciągnąć myśli od wcześniejszej kłótni z ojcem. Ten jak gdyby nigdy nic nucił pod nosem, na miejscu kierowcy.

  To był powód, który głównie wywoływał w nim negatywne emocje. Jego ojciec zawsze wykrzykiwał bolesne słowa, a później zachowywał się jakby nic się nie się nie stało. Nigdy nie usłyszał od niego przeprosin, mimo że zasługiwał na nie jak nikt inny. Nigdy nie wyraził skruchy w żadnej kwestii, mimo że często nie miał on racji.

  Wściekłość ponownie uderzyła w Alberta, gdy kątem oka zobaczył beztroski uśmiech, na jego powoli pokrywającej się zmarszczkami twarzy. Wbił paznokcie w uda, starając się zrobić to jak najdyskretniej.

  Ojciec wymusił na nim zgodę na jakieś ustawione małżeństwo, skazując go na życie przez resztę swoich dni u boku dziewczyny, której nawet nie znał. Gdyby tego było mało, ingerowało to w jego orientację seksualną. Jednak ten powód, z tysiąca wykrzyczanych przez białowłosego wprawił starca w największe rozbawienie.

  To było dla niego niewiarygodne, że dziedzic jego fortuny może być homoseksualistą. Takie rzeczy się nie działy, w jego idealnie wykreowanym świecie. Nie w momencie, w którym miał zaplanowane już wszystko. Umowa z jednym z większych przedsiębiorstw, przypieczętowana aktem małżeńskim dzieci właścicieli, owych firm.

  Jack Speedo swoją działalność założył stosunkowo niedawno, szybko pnąc się ku górze i zdobywając nowych klientów. Oferował usługi ochroniarskie, co w przestępczym mieście sprzedawało się jak świeże bułeczki. Nie było żadnych napadów na miejsca, nad którymi sprawował swoją pieczę.

  Co mogło pójść nie tak? Formalnie prawie nic, w praktyce wszystko. Obraz rychłej śmierci mignął przed oczami Alberta gdy tylko uniósł wzrok znad szyby. Otoczyło ich około sześciu czarnych suv'ów. Byli zastawieni z każdej strony, więc choćby chcieli nie mieli możliwości ucieczki. Znajdowali się w potrzasku, i oboje zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Nawet białowłosy, mimo że nie rozumiał większości z tego co działo się wokół. Przecież jeszcze nie przejął sterów w firmie, więc ojciec postanowił go w nic nie wtajemniczać. Co okazało się być ogromnym błędem, bo gdyby Albert wiedział, mógłby chociaż pomóc znaleźć rozwiązanie. Bo to w co wpierdolił się Jack, można było nazwać tylko w jeden sposób. Cyrograf.

  Samochody zaczęły zmniejszać odległość, w której jechały. Coraz bardziej i agresywniej otaczając ojca z synem. Białowłosy głośno przełknął ślinę, i mocno zacisnął trzęsące się ze stresu dłonie. Posłał spanikowane spojrzenie w kierunku Jack'a i zorientował się, że przy nim był oazą spokoju. Rozbiegany i szaleńczy wzrok latał wszędzie wokół, a zmarszczka między krzaczastymi brwiami jedynie podkreśliła ten efekt.

  Albert spojrzał w bok, na kierowcę pojazdu i ujrzał mężczyznę o ciemniejszej karnacji. Gdyby nie okoliczność w jakiej się znalazł, zapewne przyjrzałby mu się dokładniej. Gdy Latynos zorientował się, że jest obserwowany wyszczerzył usta w przerażającym uśmiechu, ukazując w ten sposób zęby spiłowane w szpice. Gdyby tego było mało, posłał zdezorientowanemu białowłosemu oczko.

  Kolejna dawka szoku uderzyła w niego stosunkowo szybko, ponieważ już dwie minuty później, kiedy zauważył, że otaczające ich samochody odjeżdżają tworząc za nimi korowód. Odwrócił się, wyciągając szyję, żeby wyjrzeć przez tylną szybę.

- Chcieli nas tylko postraszyć. - pociągnął gwałtownie za końcówki włosów, powoli pokrywających się siwizną. - No tak. - zaśmiał się histerycznie.

dawno, dawno temu | BLACHARYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz