Koła Nissana po delikatnych poprawkach lakierniczych, zatrzymały się tuż przed linią startu. Wokół było mnóstwo ludzi, co zaciekawiło Alberta. Zastanawiał się jak taki tłum pozostał niezauważony na obrzeżach miasta, lecz dalej miasta. Czy wokół nie mieszkali żadni ludzie? Czy nikt z nich nie zgłosił zbieraniny na policję? Czy to rzeczywiście powinny być jego myśli, zaledwie kilka minut przed jego pierwszym w życiu wyścigiem?
Spojrzał w kierunku Vasqueza, siedzącego tuż obok, na miejscu pasażera. Patrzył wtedy w ekran telefonu, odpisując osobie podpisanej jako "grzyb". Białowłosy zmierzył go od góry do dołu, zatrzymując się dłuższą chwilę na pokrytych tatuażami ramionach. Był przystojny i niesamowicie na niego działał, co Latynos doskonale zdawał się wiedzieć, i bezczelnie to wykorzystywał. Strój jaki miał na sobie dodatkowo pobudzał jego wyobraźnie. Czarne luźne spodnie, i tego samego koloru bezrękawnik niesamowicie na nim wyglądały.
Przez moment sądził, że ich gorące chwilę wprowadzą niezręczność do ich relacji, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Było jeszcze lepiej - o ile mogło być jeszcze lepiej - niż wcześniej, teraz ich codziennością były skradzione pocałunki między kolejnym dokręcaniem luźnych śrubek. Zalotne uśmieszki i śmiałe "przypadkowe" dotknięcia w odsłonięte partie skóry Alberta, wprawiały jego serce w zawrotnie szybkie bicie. Nie myślał trzeźwo, był niczym naćpany. Naćpany najlepszym rodzajem narkotyku, miłością. Lecz nie dopuszczał do siebie myśli, że właśnie tym uczuciem obdarzył Latynosa. Nie pozwalał sobie na świadomość tych uczuć.
Sądził, że porozmawiają o tym co się wydarzyło, mylił się jednak. Po prostu zaakceptowali to co się stało, i żyli dalej, jednocześnie ciesząc się każdą wspólnie spędzoną chwilą.
Odłożył urządzenie do kieszeni i uniósł spojrzenie, trafiając prosto na przeszywający wzrok białowłosego. Delikatnie się przez to speszył, jednak nie odwrócił się. Vasquez wielokrotnie go upominał, że publicznie zawsze ma być pewny siebie, i nigdy pod żadnym pozorem nie okazywać słabości. Ludzie byli okrutni i byli zdolni wykorzystać każde najmniejsze potknięcie. Latynos powtarzał mu to na tyle często, że gdyby obudził go w środku nocy byłby w stanie to wyrecytować.
- Co? - spytał głupio.
- Nie, nic. Po prostu podziwiam widoki. - Puścił mu oczko. W odpowiedzi usłyszał głośny śmiech Vaskiego.
- Okej, tego się nie spodziewałem. - Podrapał się po brodzie. - Zazwyczaj to ja cię podrywałem, a ty rumieniłeś się jak nastolatka, kiedy jej szkolna miłostka przypadkiem na nią spojrzała. - Tym razem to on puścił mu oczko. - I nawet nie próbuj zaprzeczać, oboje wiemy jaka jest prawda. Więc co to za nagła zmiana? Czyżbym obudził w tobie bestię? - Młodszy mężczyzna wyłapał dwuznaczność ostatniego zdania. Wielokrotnie słyszał jak inni właśnie tak zwracali się do Latynosa.
- Cała nasza znajomość to jedna wielka zmiana dla mnie, nie uważasz? - ostentacyjnie wskazał na siebie dłonią.
Wiedział, że miał rację. Zmienił się nie tylko ze względów wizualnych, lecz także z mentalnych. Czuł jak bardzo innym człowiekiem się stał u boku Vasqueza. Jak zmieniło się jego postrzeganie świata i to, że podejmował decyzje których kiedyś by nie podjął. Nie bał się ryzyka, nie bał się odezwać, żeby zawalczyć o swoje. W końcu wyglądał tak jak on tego chciał, a nie tak, jak tego od niego oczekiwano. Był szczęśliwy i czuł, że w końcu odnalazł swoje miejsce.
Ponownie rozejrzał się wokół, i zwrócił uwagę na to że znaczna część zebranych osób rzuca w ich kierunku ukradkowe spojrzenia. Kierowcy innych pojazdów posyłali mu złośliwe uśmieszki, jeden z nich pokazał mu nawet gest podrzynanego gardła. Delikatnie się na to wzdrygnął i odwrócił z powrotem do swojego towarzysza.
CZYTASZ
dawno, dawno temu | BLACHARY
Fanfiction"Los Santos tworzyło potwory, przed którymi ostrzegały nas mamy w dzieciństwie. Jednak jako dorośli zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że potwory pod łóżkiem nigdy nie istniały, były one w środku nas i tylko czekały na wybudzenie. Przekonał się o tym A...