Wspomnienia Wampira 3/4

1 0 0
                                    

Nadal wypominam sobie to wszystko, nadal jestem na siebie tak cholernie zły za to, że pozwoliłem, aby to się wydarzyło. A teraz jedyne co mogłem robić to patrzeć się na ludzi, na których jestem zdany. A konkretniej to na ich łaskę.

- Chcemy znaleźć pewną istotę, cudowną istotę, która by sje nam przysłużyła swoimi umjejętnoścjami.

No oczywiście, że chcieli tylko tego!
No ale dobra, oszczędzę wam tego bolesnego opisu bicia, bo nikomu by się nie chciało tego słuchać.
Powiem tylko, że dzielnie się im stawiałem. W końcu nigdy bym nie sprzedał kumpla, co nie?
No ale tak czy inaczej, najdziwniejsze co mogło się stać, to to, że pod ich nieobecność... Zobaczyłem wchodzącą do mojego biura Lauren.
To było niesamowite!
Ona żyła i wogóle! A tak się o nią martwiłem.... Eh, jaki ja byłem głupi... Tak czy inaczej cieszyłem się na jej widok jak dzieciak na widok lizaka.

- Co ty tu robisz?

To było oczywiste pytanie, na które nie mogłem uzyskać odpowiedzi.

- Wrócimy tu po ciebie, obiecuję...

Pocałowała mnie delikatnie w policzek. Biedna nie mogła zdzierżyć widoku moich ran... Ale i tak była dzielna. Bardzo dzielna. I ja byłem z niej dumny.

No to co... Znów musiałem czekać.
I czekałem jeszcze jakiś czas, dopóki... Nie usłyszałem na zewnątrz syren policyjnych. Czyżby... Tak!
Brawo słodka!
Oczywiście te zbiry zaczęły być wyłapywane. Jedyne co mogłem słyszeć to krzyki policjantów i strzały.
A potem jeszcze jeden krzyk.
Tego szczura... Chyba oberwał tak, jak mu się należało. I cieszyłem się z tego powodu jak dziecko, co oczywiście dobrze o mnie świadczy, bo potrafię się śmiać nawet w najgorszej sytuacji.
Potem gliniarze mnie uwolnili, ogarnęli, a potem pozwolili ratownikom, którzy przyjechali dosłownie minuty po nich, by opatrzeć moje wspaniałe ciało.
Martwiłem się, czy aby przypadkiem z tego powodu pielęgniarki nie zaczną mdleć na mój widok i to nie wywoła u Lauren fali zazdrości, jednak ta dzielnie się trzymała i wkrótce wylądowaliśmy wszyscy w szpitalu, na wszelki wypadek.
Moi pracownicy też już powoli się odnajdywali, a od tego momentu wszystko szło ku lepszemu:
Wróciliśmy do domu, posprzątaliśmy, ba, nawet stosunkowo szybko wróciliśmy do pracy, jednakże Lauren nie byłaby Lauren, gdyby nie chciała dociec do tej całej sytuacji.

- Sergiusz, masz mi wytłumaczyć tę całą sytuację.

- Piękna, to nic--

- To, albo wyrywam ci kły i zakopuję w ogródku.

Wiedziałem, że by tego nie zrobiła, jednakże w swojej nadzwyczajnej  wspaniałomyślności opowiedziałem jej wszystko, od początku, kiedy to wszedłem w półświatek i za wymarzoną siłownię rozprowadzałem dragi, przez moment, kiedy ta szycha zainteresowała się tym skąd biorę takie silne narkotyki, aż do końca, gdzie po prostu uciekłem z ich okolic kryjąc tego, który wyrabiał mi te środki oraz siebie samego.

Tia... Ta niekomfortowa cisza trwała nazbyt długo... Patrzyła się na mnie tak poirytowanym wzrokiem, że przez chwilę myślałem, że faktycznie padnę trupem tam gdzie stoję.
Ona jednak... Westchnęła tylko cicho.

- Czy oprócz tego, masz jeszcze coś, czego nie chcesz mi powiedzieć?

I to pytanie było bardzo trudne...
Musiałem od początku przemyśleć całe swoje życie i wszystkie moje wybory, które prawdopodobnie mogły wpływać na teraźniejszość.

- Cóż... Jedyne co mam ci do powiedzenia, słodka, to to, że moi rodzice, tak jak typowe wampiry, nie powstrzymają się przed wypiciem ludzkiej krwi ze źródła, jednak nie martw się, nie dam cię skrzywdzić.

Tia... Tak jak tym razem...
Musiała zobaczyć moje zwątpienie
(Mimo, że nigdy go nie doświadczam, tylko pokazuję, że potrafię być delikatny), bo... Przytuliła mnie.

- Masz mi mówić, jeśli coś się dzieje, jasne? Masz mi to wszystko mówić.
Nie chcę, aby to wszystko zatoczyło koło.

Nikt nie chciał... Objąłem ją swoimi dużymi ramionami.

- Nie zatoczy...

Byłem pewny swych słów.
Oparłem swoją głowę na tej jej i staliśmy tak przez chwilę.
Teraz cisza była...
Wręcz oczyszczająca...
I chyba obojgu nam to pasowało, gdyż potem poszliśmy do domu za rękę.
Akurat wtedy były chmury, a ja na spokojnie mogłem iść bez kaptura.
Wszystko wydawało się być teraz takie spokojne... Odnaleziono moich pracowników, dom został posprzątany, a na samym końcu została wyprawiona impreza na cześć tego, że przeżyliśmy sytuację życia i śmierci.
Była wspaniała, jednak skończyła się tym, że... Lauren i ja zasnęliśmy w tym samym łóżku. Na szczęście do niczego chyba nie doszło, ale i tak, rano było trochę pytań (hehe...)

Minął tydzień od tego przerażającego napadu i nadszedł czas, w którym miał zostać wytoczony temu szczurowi proces za napaść i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą.
Wszyscy stawiliśmy się na sali sądowej... Poza oskarżonym.
Czekano 10 minut, 20, a nawet pół godziny, ale się nie zjawiał.
I wtedy doszły nas przerażające wieści:

Korowód został napadnięty, a oskarżony zbiegł.

- No świetnie, ten szajbus uciekł.

Moja słodka jak zwykle wspaniale potrafiła ubrać rzeczy w słowa.
No i oboje czuliśmy się podobnie:
Znowu niepewni tego co miało nadejść.

- Może się przeprowadzimy?
Nie będą wiedzieli gdzie mieszkamy.

- I co, myślisz, że nas nie odnajdą?

No tak, jej logika jak zwykle była zatrważająca... No ale trzeba było coś zrobić.

- Przeprowadźmy się. Chociażby na jakiś czas, aby ich złudzić.
Nawet jeśli nas znajdą, to zajmie im to więcej czasu, niż by normalnie zajęło.

Ale moja logika była niegorsza!
Zgodziła się, a ja zorganizowałem przeprowadzkę dla nas wszystkich.

Nasz dom nie różnił się zbytnio od tego poprzedniego. Jedyną różnicą było tylko to, że dom był czerwony w białe deski, przez co przypominał nieco oborę. Ale to BYŁ dom i będę się przy tym upierał.
Po pełnej przeprowadzce i rozgoszczeniu wróciliśmy do swojego codziennego życia.
Jedyne co mi jeszcze zostało to przenieść moją siłownię do innego budynku, co według Lauren było kompletnym bezsensem.
Ale ja stałem przy swoim.
Chciałem ich zmylić tak mocno jak się tylko da, aby kupić policji czas do odnalezienia tego kryminalisty.

A póki co Lauren zmieniła pracę, ja zacząłem pracować z domu, a razem zajmowaliśmy się domem wraz z resztą naszej służby.
Zakupy online też okazały się być bardzo przydatne, ale to wszystko zaczynało nas męczyć.
Krycie się pod miotłą, z konieczności i z własnej woli, było wbrew naszej naturze. Oboje kochaliśmy być wolni, chodzić i władać światem.

- Nie ma opcji, wychodzę tym razem do sklepu. Nie możemy się bać świata z powodu jakiegoś szczura.

To były ostatnie słowa jakie usłyszałem tego dnia od Lauren.
I pierwsze, które zapoczątkowały kontynuację naszych kłopotów.

ᕙᕗ\W domu pełnym dziwolągów/ᕙᕗOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz