Chapter 5

172 17 37
                                    

- Wiesz, że nie musisz za mnie płacić - mówił Quackity, gdy stał w raz z Wilburem w kolejce do kiosku, aby kupić bilety na czwartkowy bal.

- Ale chcę - odpowiadał mu brunet.

Najpierw to Quackity miał zapłacić. Później Wilbur przyniósł kredyty nawet nie wiadomo skąd. Gdy teraz stoją w kolejce -- okularnik upiera się, by kupił też młodszemu.

Gentelman się znalazł. Śmiał się w myślach Quackity.

Kiosk ten był w centrum miasta, co oznaczało, że żołnierze Imperium mogą stać na każdym kroku. Na szczęście, podczas wszystkich zbrodni, które popełnili Quackity i Wilbur.. nie było widać im twarz! Co oznacza, że nie muszą nic w swoim wyglądzie zmieniać.

Wreszcie dotarli do kiosku. Quackity otwierał już buzię, by poprosić o bilety, ale - stety lub niestety - Wilbur zrobił to szybciej.

,,Dwa bilety na bal, rocznicę powstania Imperium, te bilety (o które wszyscy się biją) proszę" tak powiedział. Młodszego zaczęła już irytować ta pewność siebie bruneta.

A co sądził Wilbur o Quackitym? Prócz tego, że był z niego piękny i uroczy zabójca-barman? Lubił jego charakter, to że wszystko ma przemyślane, martwi się o kogoś, co jest naprawdę rzadkie, gdyż robi to tylko, gdy ktoś jest dla niego ważny.

Dwa bilety i schował je do kieszeni płaszcza. Czarnowłosy trochę wkurzony tym, że musiał nosić sześćdziesiąt kredytów w kieszeni niepotrzebnie, postanowił, że przy pierwszej lepszej okazji po prostu mu pierdolnie.

Poszli na najbliższy przystanek tramwajowy, gdzie sprawdzili o której przyjedzie tramwaj, który będzie mógł ich odwieźć do domu Quackity'ego.

- O godzinie dziesiątej dwadzieścia powinien być - stwierdził Quackity czytając z tablicy i usiadł na ławce. - Która jest? - dodał pytaniem patrząc na Wilbura, który po tym wskazał na wielki ekran, który wskazywał godzinę dziewiątą pięćdziesiąt.

- Za trzydzieści minut - oznajmił brunet.

- Przecież widzę.

- No ja nie wiem czy ty widzisz. Równie dobrze mogłeś spojrzeć na gołębia, który siedzi na dachu budynku, możesz też patrzeć się na mnie - mówił Wilbur drocząc się z niższym chłopakiem.

- Nigdy bym na ciebie nie spojrzał - odparł Quackity, na co okularnik prychnął śmiechem i usiadł obok. - Spierdalaj - powiedział od razu.

- Rodzice cię nie nauczył, żeby nie bluźnić? - zapytał patrząc na niego.

- Moja matka miała mnie w dupie, a ojciec nie żył przed moimi narodzinami, powinieneś to wiedzieć skoro jesteś moim stalkerem, stalkerze - odpowiedział na sekundę spoglądając na niego.

- Spójrz, powiedziałeś, że na mnie nie spojrzysz, a to zrobiłeś - uśmiechnął się Wilbur śmiejąc się pod nosem.

- Idiota - mruknął bardziej do siebie Quackity. - Gdy się z kimś rozmawia to powinno się patrzeć na tą osobę.

- Więc mama cię czegoś jednak nauczyła - stwierdził nie odwracając od niego wzroku.

- Nie zmienia to faktu, że muszę się na ciebie gapić 24/7 tak ja ty to robisz ze mną - syknął mając dosyć bruneta.

Wilbur chwycił go za podbródek zmuszając go, aby ten się na niego spojrzał. Quackity uciekał wzrokiem, jak tylko mógł, ale nie udawało mu się. Próbował patrzeć w bok, górę nawet dół, ale blada twarz Wilbura z bliznami sprawiała, że nie mógł się po prostu oprzeć. Nie to, że Quackity coś do niego czuł, może po prostu uważał go za przystojnego menela z ładną twarzą?

- Podczas rozmowy trzeba się na siebie patrzeć - powiedział brunet podziwiając twarz Quackity'ego. - To twoja własne słowa, więc dlaczego się na mnie nie patrzyłeś?

- Bo przez dłuższą chwilę nie rozmawialiśmy - odpowiedział mu, a jego usta ułożyły się w słaby uśmiech na parę sekund.

Okularnik westchnął puszczając podbródek czarnowłosego i wstał z ławki odchodząc na parę metrów, i oparł się o słup. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wziął jednego.

Quackity otrząsnął się z transu i spojrzał przed siebie. Widział przed sobą (po drugiej stronie torów) ponurych ludzi, których nie znał. Na paru budynkach były wielkie ekrany, na których pojawiały się różne reklamy. To jakichś słodyczy, kosmetyków, bronie.

Wilbur zdeptał papierosa i podszedł do przystanku, gdzie usiadł na ławce obok młodszego chłopaka.

Quackity spojrzał na niego na chwilę i spuścił natychmiast wzrok. Co nas łączy? Praca. Nie jesteśmy i nie będziemy przyjaciółmi ani czymś więcej. To tylko partner do pracy. Myślał sobie.

Wreszcie przyjechał tramwaj, na który tak długo czekali i wsiedli do środka pojazdu. Wewnątrz tramwaju wszystkie miejsca były zajęte, a niektóre osoby nawet stały trzymały się za słupki, które po to służyły. Partnerzy spojrzeli po sobie i westchnęli. Stanęli przy ścianie, gdzie stał słup, za który musieli się złapać.

Gdy Quackity położył swoją dłoń pierwszy, Wilbur położył swoją na jego. Czarnowłosy zauważając to natychmiast strzepnął z siebie rękę bruneta, który trochę posmutniał, ale położył dłoń wyżej niż Quackity.

Tramwaj ruszył, a w środku trochę potrzęsło.

Ludzie w pojeździe głównie siedzieli w telefonach, niektórzy czytali nawet książki. Inni gapili się w okno lub w podłogę, a pozostali oglądali wiadomości na monitorze 'przyczepionym' do sufitu.

Quackity oglądał świat zza okna, zaś Wilbur oglądał wiadomości.

Tramwaj zaczął skręcać, co spowodowało utratę równowagu Quackity'ego. Gdy już miał się wywalać, postawił nogę przed siebie, a sam Wilbur chwyciła go drugą ręką za jego ramię.

- Wszystko w porządku? - zapytał go patrząc na niego.

- Tak.. - odpowiedział prostując się.

~~~~~~~~~~

Przepraszam, że taki krótki, ale nie wiedziałam co jeszcze dopisać.

Kolejny rozdział może pojawić się jeszcze dzisiaj lub jutro.

838 słów

~Dr3amer

Just a partner | Quackbur (CZĘŚĆ I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz