Quackity siedział na krześle popijając kawę, którą wcześniej sobie przygotował dla siebie jak i Wilbura, który siedział przed nim.
Na stole, przed nimi, leżały papiery, które dostali od Schlatta. Plan dnia Andena i różne inne rzeczy z nim powiązane. Był tylko jeden problem. Ten plan dnia był tylko na dwa tygodnie, co oznaczało, że na resztę dni będą musieli sami skądś ogarnąć.
- No to co? Dzisiaj go zabijemy? - zapytał Wilbur, gdy Quackity przeglądał papiery.
Czarnowłosy podniósł na niego wzrok.
- Jak to dzisiaj? Do stolicy mamy kilkadziesiąt kilometrów!- Wsiądziemy w pierwszy lepszy pociąg, który tam jedzie, znajdziemy willę, w której mieszka Anden i go zabijemy.
- Nie mamy planu - stwierdził Quackity i zmienił stronę. - Dzisiaj nie ma nic ciekawego, jakieś treningi i tylko tyle i tak jest do samej środy! - dodał wstając z krzesła, aby nalać sobie więcej kawy.
Wilbur wyraźnie to zauważył. Podszedł od tyłu chłopaka i chwycił go jedną ręką za jego dłoń, w której trzymał dzbanek, a drugą, jego kubek.
- Co za dużo to nie zdrowo - szepnął mu do ucha. - Wystarczy ci tej kawy.
- Ale... tego debila trzeba zajebać! - powiedział lekko drżącym głosem Quackity.
- Mamy na to dużo czasu - stwierdził Wilbur chwytając go w talii i przyciągając do siebie.
- Do jasnej cholery, puść mnie!
- Obiecaj, że więcej się nie napijesz kawy.
- Nie będziesz mi rozkazywał! Pomocy! - próbował się wyrwać z objęć starszego.
- Nikt cię nie usłyszy, mieszkasz na zadupiu - powiedział i puścił go na chwilę i odwrócił do siebie opierając Quackity'ego o stół. - Wystarczy ci kawy na dziś.
- Pierdol się - chłopak wciąż walczył o 'sprawiedliwość'.
- Z tobą zawsze - mówiąc to szeptem zniżył się ku jego ucha z uśmiechem na twarzy i dumą, że udało mu się zawstydzić niższego. - I kto tu teraz rządzi, huh? - dodał oddalając twarz od niego, by spojrzeć na jego czerwoną.
- Weź się odczep - warknął mając dosyć, ale Wilbur nic z tego nie robił. Gapił się na niego jak obrazek, co jeszcze bardziej zawstydzało młodszego.
Dlaczego on jest taki.. uroczy. Myślał sobie w głębi duszy, lecz pewnie nawet sam Quackity nie mógłby odpowiedzieć mu na to pytanie, tylko by strzelił mu w łeb.
- Wiesz co, Alex? Po prostu zabijmy tego gnojka, którego imienia nie będę wypowiadać - powiedział wreszcie, po czym odszedł od Alex łapiąc go za rękę i posadził go na krześle, co sam też uczynił. - Skoro ma same treningi od poniedziałku do środy, to spójrzmy na inne dni; w czwartek ma obiad z rodziną Manifoldów; piątek też nic ciekawego; w soboty i niedziele modi się w świątyni, więc tutaj też go nie zajebiemy. - Quackity patrzył na niego z podziwem. Wilbur wreszcie jest poważny. - Spójrzmy więc na następny tydzień; poniedziałek i wtorek ma same treningi, ale w środę jest otwarcie jednego muzeum, po którym od razu jedzie do siebie, więc z tego raczej też nic nie wyjdzie. W czwartek zaś jest bal -- rocznica powstania Imperium. Anden powie swoją mowę i tak dalej. Wtedy będziemy mogli ukatrupić skurwysyna.
- Tylko jak się tak dostaniemy? - zapytał Quackity po chwili ciszy.
- A od czego są bilety? Kupimy w kiosku i będzie git - stwierdził Wilbur wstając i przeciągnął się.
- Jeden bilet może kosztować nawet trzydzieści kredytów! - powiedział czarnowłosy czyniąc ta samą, pierwsza czynność co Wilbur. - Czyli będziemy musieli zapłacić aż sześćdziesiąt! A nie wiem czy tyle mi starczy. Chcę zachować na siebie, dom, jedzenie.
- A ty myślisz, że ja nie mam kasy? - zapytał chyląc się do niego. - Alex, myślałem, że mnie znasz. Jestem Wilbur Soot! Największy morderca na tej kuli ziemskiej znany z podpalania ludzi i wysadzania rzeczy w powietrze! Myślisz, że nic nie zebrałem przez te pieprzone dwanaście lat? To się mylisz, mój drogi!
- Skoro ty nawet domu nie masz.. - mruknął Alex pod nosem.
- Skąd to wnioskujesz? - zapytał prostując się.
- Z ciebie, wyglądasz jak śmieć, menel śpiący pod pierwszym lepszym sklepem czy przystanku, może nawet metrze; nie wiem. Nie jestem stalkerem, jak ty.
- Też jesteś piękny, elegancki, przystojny, mający dom pod głową, barman - odpowiedział mu łagodniejszymi słowami.
Quackity tylko na to westchnął i patrzył to na Wilbura to na dzbanek z kawą. Tak bardzo pragnął napić się kawy. Gdyby tylko brunet się na niego nie gapił 24/7.
Poszedł do swojego pokoju, gdzie wyjął pudełko z pod łóżka. Otworzył je i wziął sześćdziesiąt (papierkowych) kredytów.
Wsadził je sobie do kieszeni, a gdy szedł korytarzem z powrotem do kuchni, poczuł zapach tytoniu.
- Ty, kurwiszonku, czy ty właśnie palisz w moim domu?! - zawołał i pobiegł czym prędzej do kuchni, gdzie zobaczył Wilbura trzymającego papierosa w ręce i śmiejącego się z zachowania Quackity'ego. - Nie pal mi w domu! - krzyknął ją niego i prawie, że się na niego rzucił.
Wilbur w miarę porę włożył papierosa do buzi chwytając lecącego na niego niższego chłopaka za talię, a drugą ręką za jego dłoń.
- Powinieneś spróbować - stwierdził śmiejąc się. Puścił jego rękę, ale nie puścił pasa. Zaciągnął się zapachem papierosa i chwycił go wolną ręką wypuszczając dym z ust. - Naprawdę.
- Nie w moim domu - powtórzył Quackity, a Wilbur jedynie zachichotał na jego słowa i puścił go odchodząc do okna.
Quackity'ego teraz olśniło. No kurwa, on jest piękny. Gdy tylko o tym pomyślał, chciał to cofnąć.
Gdy zobaczył jak Wilbur otrzepuje pył z papierosa, natychmiast się odezwał:
- Będziesz to sprzątać.Brunet zareagował na to kolejnym śmiechem, które Quackity miał już serdecznie dosyć.
~~~~~~~
YOOOO
Trochę krótszy niż zazwyczaj, ale jest:]
Staram się publikować codziennie, jeśli mam zayebiste pomysły.
Zauważyłam, że to jedyna książka, a wktórej używam tak wiele przekleństw. Serio. Zawsze staram się unikać, ale jeśli trzeba no to tak, a tutaj lecę z przeklinaniem xD
Miłego~
911 słów
~Dr3amer
CZYTASZ
Just a partner | Quackbur (CZĘŚĆ I)
FanfictionNa polskim wattpadzie jest mało książek poświęconych temu tematowi; a jeśli są to po prostu słabe lub są mocne 18+ , więc postanowiłem, że napiszę sam książkę, którą chciałbym przeczytać. Nie pozwalam na kopiowanie, proszę mieć dystans, shipuję ic...