Rozdział 3

5 0 0
                                    

Perspektywa Leona

Trzy dni. Minęły trzy pierdolone dni od kiedy ta dzikuska z lasu mnie tak znieważyła. Ale ja się zemszczę, zawsze dzieje się to czego żądam. I nic ani nikt tego nie zmieni. Od dwóch godzin nieustannie trenuje walkę mieczem. Za dzieciaka uważałem to za hańbiące zajęcie, w końcu czym jest zwykły miecz w obliczu nieokiełznanej magii. Jednak z biegiem lat zrozumiałem, że nie powinienem ograniczać się tylko do niej. Walka mieczem nie raz wyciągnęła mnie z kłopotów. W które oczywiście sam się wpakowałem. Magia bywała problemem, zwłaszcza gdy trzeba było być dyskretnym. Jeśli moje plany się ziszczą już nigdy więcej nie będę musiał znosić plugastwa i obrazy jaką byli nie magiczni mieszkańcy krainy. Na drodze do celu stał jedynie król Vincent, mój przeklęty ojciec. Pech, a raczej moje knowania, doprowadził do niemocy króla i tego, że od kilku lat ledwo wychodzi z swoich komnat. Zbyt chory i niedomagający by pojawiać się publicznie, ale wciąż zbyt silny by łaskawie umrzeć i oddać koronę swojemu następcy. 

Wykonuje kolejne cięcia, mięśnie drżą ze zmęczenia. Dobrze, tego było mi trzeba. Porządnego zmęczenia i oczyszczenia umysłu. Niestety mój trening przerwał sługa informując mnie, że jestem wzywany na naradę wojenną. Nienawidziłem tych posiedzeń, moje cele były proste, ale za trudne dla bandy starych generałów mojego ojca. Nie potrafili pojąć co jest lepsze dla całego królestwa. Ciągle tylko powtarzali, że należy zaprowadzić pokój i żyć w zgodzie z każdym mieszkańcem krainy. Miałem z goła inne zdanie, każdy odmieniec powinien zostać stracony. A każdy dzikus z tych przeklętych lasów powieszony, ich ciała zostawione na pożarcie dzikiej zwierzyny. Nie należy im się szacunek. Nigdy nie należał. 

Nie zamierzałem od razu udawać się na naradę. Nie po tak intensywnym wysiłku fizycznym. Potrzebowałem kąpieli, a tą miała przygotować dla mnie służba. Młoda czarodziejka, nie posiadająca zbyt wielkiej mocy, przygotowała dla mnie balię z gorącą wodą i pachnącą pianą. Odpowiednio zajęła się moim spoconym ciałem, myjąc każdy najdrobniejszy jego zakamarek. Uwielbiałem gdy te drobne ręce się mną zajmowały, nie tylko w trakcie kąpieli. Pewnie gdy tylko ta pierdolona narada się skończy będę potrzebował chwili wytchnienia, a ta mała blondyneczka mi ją zapewni na resztę nocy. Rano oczywiście o wszystkim zapomnę i znowu będę robił co mi się żywnie podoba. Co zresztą i tak robiłem kiedy tylko miałem na to ochotę. Już dawno przestałem być takim księciem jakiego pragnął mój ojciec. Od lat pielęgnuje w sobie chęć mordu i nienawiści do wszystkich plugawych istot pozbawionych magicznej mocy. Są zarazą tego świata i trzeba ich wytępić. 

Dziewczyna dokładanie osuszyła moje ciało po kąpieli i pomogła przywdziać królewskie szaty. Figlarny uśmiech błąkający po jej twarzy mówił mi, że sama liczyła na dzisiejszą noc. Dobrze, niech tak będzie. Dzisiejszej nocy tę komnatę wypełnią jej krzyki i błagania o więcej. Gdy tylko skończyła przyodziewać moje ciało odprawiłem ją. Stanąłem dumnie przed wielkim zwierciadłem znajdującym się w mojej komnacie. Miałem na sobie moje królewskie szaty w odcieniach czerni i granatu. Na piersi, tuż nad sercem miałem wyszyte srebrną nicią płonące drzewo, herb mojego parszywego rodu. Moje oczy płonęły czerwienią, rzadko widywałem już swój naturalny błękitny kolor oczu. Złość mnie nigdy praktycznie nie opuszczała, a z tym dawałam swojej magii władać moim ciałem i czynami. Na głowie wśród moich brązowych loków błyszczała srebrna korona. Symbol tego, że byłem księciem. Srebrna błyskotka grawerowana w płomienie ognia i przyozdobiona czerwonymi rubinami. Powinna budzić respekt i strach do mnie, najczęściej tak było, ale zdarzali się idioci podważający mój autorytet i władzę. A tymi idiotami była między innymi rada powołana przez mojego ojca mająca na celu pomoc w podejmowaniu decyzji. I ci idioci byli pierwszymi, których stracę gdy tylko obejmę władzę. 

PrzeklęciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz