Rozdział 3 „Zapomnieć"

86 5 1
                                    

To był dziwny dzień. Wyjątkowo...impulsywny? Tak, to na pewno. Ale nie mam pojęcia jak inaczej mogę go określić. Wydarzyło się po prostu... sporo.

Najpierw wrócił Miles.

To było coś... co uruchomiło automatyczny wylew endorfin w moim ciele. Byłam szczęśliwa, chociaż samo określenie „Szczęśliwa" było zwykłym niedopowiedzeniem.

Ojczym Avery zdradził jej matkę.
Kolejny. Było ich już ośmiu. Każdy zachował się tak samo. I na żadnej z nas nie robiło to większego wrażenia.

Pani Milliams zaproponowała mi wydanie książki.
Mi. Czyli osobie, która nie może pozwolić sobie nawet na jej skończenie.

Wzięłam głęboki wdech i przełknęłam z trudem ślinę. Po chwili zawahania z powrotem przyłożyłam długopis do kartki.

Jonathan chciał mnie uderzyć.

Znowu.
Zrobiłby to.
Gdyby nie Hayden Stevens. Chłopak, którego zna każdy.
W ten n i e pozytywny sposób.

Odłożyłam długopis na biurko i zamknęłam notatnik. Pudrowo różowa okładka w niebieskie kwiaty z charakterystycznym dźwiękiem uderzyła o stos złożonych kartek.

Od mojego powrotu do domu minęły dwie godziny. Kolejne, z najbliższych ośmiu, w których będę siedzieć sama, w pustym budynku.
Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk przychodzącego powiadomienia. Odepchnęłam się nogami i podjechałam fotelem na łóżko, sięgając po leżące na nim urządzenie.

Ava: Hej, co powiesz na odwiedzenie Maddison?

Vale: Będę za 10 minut, czekaj na mnie.

Odrzuciłam telefon z powrotem na miękki materac i jednym susem podskoczyłam do szafy wyjmując z niej oliwkowy dres nike. Szybko wciągnęłam na siebie luźne ubrania, a wcześniejsze powiesiłam na krześle.
Nie wyglądałam źle, ale i tak to nie miało znaczenia. Wracając i tak będę wyglądać tragicznie.
Poprawiłam kitkę na górze głowy i podbiegłam z powrotem po telefon. Schowałam urządzenie do kieszeni i wybiegłam z pokoju na wąski korytarz. Szybkim krokiem pokonałam schody i bez namysłu zabrałam kluczyki od samochodu z kuchennego blatu. A już kilka minut później odjechałam spod domu.

Mknęłam przez puste ulice Berxley wsłuchując się w lecącą piosenkę „More Than a Friend". Słońce odbijało się od zbocza klifu przechodząc na taflę wody tworząc cudowny krajobraz. Puściłam jedną ręką kierownicę sięgając drugą po futerał z okularami przeciwsłonecznymi. Ciemny plastik odbił blask promieni słonecznych, a ja włożyłam go na oczy. Moje palce same wystukiwały rytm melodii, a na moje usta wkradł się uśmiech.
Nim zdążyłam się zorientować, moim oczom ukazał się drewniany domek w kolorystyce bieli i błękitu. Zatrzymałam się przed drewnianą, śnieżnobiałą bramą, a brunetka natychmiast do mnie podbiegła.

— Vale, jeszcze przed czasem. Cuda się zdarzają! — Zakpiła i wsiadła na miejsce pasażera. Znad czarnych oprawek zeskanowałam jej strój, a na widok identycznego jak mojego dresu w odcieniu brązu moje kąciki ust powędrowały w górę.

— Nie wierzę, że też go założyłaś! — Zaśmiała się, ukazując swoje białe zęby.

— Która godzina? — Spytałam wracając samochodem na jezdnię.

— Koło dwudziestej. Rodzice pozwolili Ci wyjść w środku tygodnia?

— Nie ma ich w domu. — Rzuciłam sucho. Czy obchodziło mnie co teraz robią? Ani trochę.
— Moja matka też wyszła. Ale wyglądała...dziwnie. — Westchnęła marszcząc nos i głęboko się nad czymś zastanawiając.

(Too) Perfect [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz