Rozdział 4 ''Nikt ważny''

9 0 0
                                    

Pojawił się nagle, a ja poczułam, jakbym dostała gorącym powietrzem prosto w twarz. Zdecydowanie nie tak zapamiętałam jego wygląd. Niegdyś był tym najniższym z całej paczki, a jego nieco pulchna twarz była obiektem drwin ze strony chłopaków. Ale teraz? Teraz wyglądał jak swoje własne przeciwieństwo. Rysy twarzy były ostre i będąc całkowicie szczerym, niejedna dziewczyna dałaby się za nie pokroić. Na dodatek urósł. Był teraz tak wielki, że miałam wrażenie, jakby ledwo mieścił się w futrynie. Sylwetkę miał dobrze zbudowaną, widocznie umięśnioną, a pod czarnymi rękawkami przylegającej koszulki dało się wyłapać kilka ciemnych  jak smoła tatuaży. Kiedyś niemal czekoladowe, krótkie i zawsze idealnie zaczesane włosy żyły obecnie swoim własnym życiem, a niewielki, jasnobrązowy odrost świadczył, że naturalnie wcale nie był blondynem.

Dopiero trzask zamykających się drzwi sprowadził go na ziemię i uniósł wzrok znad telefonu, skanując dokładnie nasz stolik. A gdy nasze spojrzenia nagle się spotkały, poczułam jak po moim całym ciele przeszedł prąd. Stanął w bezruchu, a wcześniej trzymamy przez niego telefon momentalnie z trzaskiem spotkał się z podłogą. Nie byłam w stanie wyczytać z niego żadnych emocji. Nie wiedziałam, co teraz czuł, co chodziło mu po głowie, a obojętny wyraz jego twarzy nie pomógł mi w rozszyfrowaniu chłopaka. Jednak byłam w stanie dać sobie uciąć rękę, że przez sekundę zauważyłam w jego spojrzeniu niebezpieczny błysk.

Wszyscy czekaliśmy na jakiś ruch z jego strony. Stał nieruchomo w jednym miejscu, jakby coś go sparaliżowało.

— Ciebie też miło widzieć, stary — odezwał się w końcu Jason i przykrył usta wierzchem dłoni, gdy wzięło mu się na ziewanie. Te słowa zadziałały na Hall'a jak kubeł wody z lodem, bo momentalnie otrząsnął się, podnosząc z podłogi telefon, który następnie schował do kieszeni czarnych, luźnych jeansów.

— Ta... was też — rzucił jakby od niechcenia i podszedł do stolika, przysuwając sobie krzesło, gdyż przy naszym stoliku obecnie znajdowały się tylko cztery. — Co jest powodem twojego nagłego wezwania, Ashley?

Blondynka uśmiechnęła się niewinnie i przysuwając się bliżej mnie, objęła ramieniem moją sylwetkę. Aaron patrzył na nas, nieznacznie unosząc brew.

— Moj powód siedzi tutaj — wolną ręką wskazała w moim kierunku. — Nasza stara, dobra towarzyszka przyjechała!

— I... co w związku z tym? — ręce skrzyżował na piersi, przez co jego mięśnie ramion nieco się napięły. Musiał naprawdę dużo ćwiczyć przez ten czas. — Nadal nie widzę sensu twojego nagłego zwołania.

— Aish, nie zachowuj się tak, jakby przyjazd Rosalie był twoim trzynastym powodem.

— Może nim jest — lekko przechylił głowę w bok. Już nie patrzył na mnie, a całą swoją uwagę skupił na blondynce. — To wszystko? Wyjątkowo dziś nie mam czasu na głupoty.

Zacisnęłam wargi z cienką kreskę. Nie spodziewałam się, że byłby w stanie przywitać mnie taką obojętnością. Co prawda nie była to pierwsza osoba, która mnie dziś powitała w podobny sposób, jednak... jego reakcja zabolała bardziej, zdecydowanie mocniej. Mimo upływu lat uświadomiłam sobie, że wciąż był dla mnie wszystkim , a w jego przypadku czas sprawił, że ja dla niego stałam się nikim.

— Myślałam, że się ucieszysz. Z naszej czwórki to ty najbardziej przeżyłeś jej nieobecność.

— I z naszej czwórki to ja najbardziej za to dostałem w dupę — warknął, a w jego głosie można było usłyszeć irytacje, gniew i to, co najbardziej złamało mi serce, ból. — Poproszę czarną na wynos — mruknął już nieco przyjaźniej w stronę staruszki, na co ta posłała w odpowiedzi delikatny uśmiech i wzięła się do pracy.

Nigdy nie pił kawy. Nienawidził jej smaku, zapachu i wyglądu, a gdy ktoś w jego otoczeniu ją pił, za każdym razem krzywił się niemiłosiernie. Jak wiele jeszcze zmian zaszło w tym chłopaku? Stał się dla mnie jedną, wielką zagadką.

— Skoro już tu jesteś, to paręnaście minut wcale cię nie zbawi — Ashley zabrała rękę i wróciła na swoje poprzednie miejsce.

— A może ja wcale nie chcę tu być? Przyszedłem tu tylko dlatego, bo powiedziałaś, ze to pilne i ważne. Cóż, zawiodłem się, bo gdybym nie przyszedł, nie ominęłoby mnie zupełnie nic.

W tamtym momencie bałam się odezwać. Lub może po prostu nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Mój udział w tej wymianie zdań zdawał się zbędny, chłopak nie chciał zwracać na mnie najmniejszej uwagi, nie chciał chociażby spojrzeć w moim kierunku, to niby dlaczego miałby chcieć zamienić ze mną te parę słów? Zaczęłam z tych całych nerwów skubać nitki wystające z rękawów bluzy.

— Czarna kawa na wynos! — zawołała wesoło pani Klein, a Aaron przeniósł swój wzrok w kierunku baru. Wstał z miejsca, odsunął krzesło na miejsce i jakby w pośpiechu ruszył w stronę lady, aby odebrać papierowy kubek z parującą cieczą. Zapłacił i sekundę później skierował się w stronę wyjścia. Gdy postawił stopę za progiem, ostatni raz odwrócił się w naszą stronę.

— Następnym razem zwołuj pilne spotkania, gdy naprawdę wydarzy się coś ważnego — dodał z jadem.

I tak po prostu wyszedł.

when the sun goes down | the sun #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz