Rozdział 7 ''Nic więcej do stracenia''

3 0 0
                                    

      

        Niedługo później skłócona na śmierć i życie dwójka całkowicie zapomniała o swoim konflikcie, a Jason oznajmił, że zaprowadzi Ashley do domu, aby ta coś zjadła i doprowadziła się do porządku. Blondynka co prawda trzymała się już nieco lepiej, jednak gdy słońce przyświeciło nieco mocniej lub gdy wykonała zbyt gwałtowny ruch, przeklinała siarczyście i zarzekała się, że nigdy więcej w życiu nie tknie alkoholu. Dopiero gdy chłopacy wyśmiali jej słowa, zmieniła zdanie i zdecydowała, że wypije dopiero po dwudziestym pierwszym roku życia. Oczywiście nikt z naszego towarzystwa nie wierzył dziewczynie na słowo.

Zebrali się dopiero po południu, zostawiając wszystkie swoje rzeczy. Zamierzali wrócić za nie więcej, niż godzinę, dlatego nie widzieli sensu zabierać wszystkiego ze sobą. Inaczej, Jason nie dałby rady ze wszystkimi tobołami, a Ashley w tym stanie pogubiłaby po drodze połowę rzeczy. Dlatego razem z Jesse'm dalej mogliśmy korzystać z wygody miękkiego koca i zajadać się resztkami przekąsek. W końcu na tej części plaży zostaliśmy tylko my, a towarzyszyły nam jedynie odgłosy wydawane przez ptaki i ewentualni turyści, którzy gdzieś z daleka robili zdjęcia lub rozkładali pikniki. Spojrzałam ukradkiem na chłopaka, który właśnie z zamyśleniem wpatrywał się w horyzont. Chyba wyczuł mój wzrok, bo zaraz odwrócił głowę, a nasze spojrzenia zderzyły się ze sobą. Widząc jego nieobecny wyraz twarzy, posłałam mu lekki, nieśmiały uśmiech, nie wiedząc czy może powinnam zacząć jakąś rozmowę. Moje wątpliwości zostały jednak szybko rozwiane, bo Jesse sam podjął próbę rozładowania niezręcznej ciszy.

— Przejdziemy się? — zapytał i macnął podbródkiem w stronę brzegu. W odpowiedzi tylko skinęłam głową i zaraz wstałam z miejsca widząc, że brunet robi to samo. Wolnym krokiem skierował się w stronę wody, więc szybko zajęłam miejsce przy jego lewym boku, wciąż jednak trzymając pewien dystans między naszymi sylwetkami.

Czułam, że czeka nas rozmowa. Może nawet jedna z tych poważniejszych, która odpowiedziałaby na większość moich niezadanych pytań. Nieco się spięłam widząc, jak chłopak sam ciężko westchnął, a następnie schował dłonie do kieszeni jeansowych shortów. Doskonale wyczułam rosnące napięcie.

— Myślałem o tobie, wiesz? — po dłuższym czasie w końcu zdecydował się przerwać ciszę, a wzrok przeniósł na mnie. — Często zastanawiałem się, jak sobie radzisz i czy w ogóle żyjesz — parsknął, ale doskonale wiedziałam, że wcale nie było mu do śmiechu. Jak zresztą nam obu. — Chciałem napisać, naprawdę wielokrotnie myślałem o tym, żeby zadzwonić, aby chociażby usłyszeć twój głos i mieć pewność, że żyjesz. Mam dużo żalu, do siebie, do ciebie, ale teraz nie widzę żadnego sensu, żeby się obwiniać. Najważniejsze jest to, że jesteś obok, cała i... masz się dobrze, jak mniemam — uśmiechnął się do mnie delikatnie, a ja naprawdę doceniłam te słowa. Naprawdę nie lubiłam się kłócić, a czułam, że gdybyśmy zaczęli się wzajemnie obwiniać, nic dobrego by z tego nie wyszło. W dalszym ciągu i tak czułam, że pod tym względem cała wina leży wyłącznie po mojej stronie.

— Teraz jest lepiej — odwzajemniłam jego uśmiech i dorównałam mu kroku, idąc teraz nieco bliżej. — Nie było dnia, żebym o was nie myślała. Byłam na siebie tak strasznie wściekła za to, jakim jestem tchórzem. Bo to właśnie zrobiłam. Stchórzyłam, zerwałam kontakt i myślałam, że dzięki temu nam wszystkim będzie lepiej. Teraz już wiem, że tak wcale nie było.

— Pod tym względem każdy z nas stchórzył. Dlaczego tylko ty miałabyś dbać o to, abyśmy utrzymali kontakt? Nas była czwórka, a ty z tym wszystkim byłaś sama, słońce — westchnął ciężko. — Jest mi tak głupio... naprawdę cię przepraszam. Chciałbym jakoś to naprawić, abyś dalej chciała nazywać mnie swoim przyjacielem.

when the sun goes down | the sun #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz