Dokładnie o ósmej rano pojawiłam się na plaży. Od zawsze byłam punktualna, niezależnie od tego, jak ważne było spotkanie. Skierowałam się na ubocze plaży, będąc niemalże pewną, że tam znajdę przyjaciół. I nie pomyliłam się ani trochę. Na wielkim, granatowym kocu Ashley już zdążyła się wygodnie rozłożyć, a zaraz obok niej siedział Jason, z wiecznie niezadowoloną miną szukając czegoś w wiklinowym koszyku. Ściągnęłam słuchawki i podeszłam do nich, zajmując resztkę wolnego materiału zaraz obok blondynki.
— Oh, już jesteś — uśmiechnęła się do mnie, poprawiając słomiany kapelusz, który miała na głowie. — Już myślałam, że nie przyjdziesz.
— Rozważałam tą opcję — schowałam słuchawki do kieszeni i spojrzałam w ich stronę. — Jesse'a nie będzie?
— Będzie, tylko zaspał — mruknął Jason i władował w siebie całą garść winogron.
Nadal czułam się w ich towarzystwie jak piąte koło u wozu. Co prawda było to dopiero nasze drugie spotkanie, w dodatku w niepełnym składzie, to mimo to nadal nie wiedziałam do końca jak mam się zachować. Starałam się zachowywać naturalnie, jednak ciągle podświadomie pilnowałam się, aby nie zrobić albo nie powiedzieć czegoś głupiego. Powinno to przyjść naturalnie, jednak po dość nieciekawych okolicznościach naszego rozstania na pewno czuli jakąś niechęć, przez co wrócenie do dawniejszych relacji może zająć więcej czasu i pracy. Byłam na to gotowa, lecz ciężko mi było przełamać pierwsze lody.
— I to jest to twoje pilne wezwanie, Ashley? — z daleka usłyszeliśmy głos Jess'a, więc wszyscy odwróciliśmy głowę w tym kierunku. Chłopak szedł widocznie niepocieszony, włosy miał w kompletnym nieładzie, a po ubiorze dało się wywnioskować, że wyłowił coś z szafy na ostatnią chwilę, moment przed samym wyjściem z domu. — Doba ma dwadzieścia cztery godziny, a ty wybrałaś sobie ósmą rano na pieprzony piknik — podszedł do nas szybkim krokiem i usadowił się obok Jason'a. Westchnął głośno i przymknął na dłuższą chwilę oczy, jakby chciał jeszcze chociaż na moment móc rozkoszować się snem.
— Przestań marudzić. Chciałam zjeść z wami śniadanie — Ashley chwyciła za koszyk i zaczęła wyciągać z niego zapakowane w plastikowy pojemnik tosty, pudełko z przeróżnymi owocami. Z dna koszyka wyjęła talerz z naleśnikami i dwa termosy, zapewne z kawą i herbatą. Wyłożyła wszystko na koc i uśmiechnęła się. — Smacznego, kochani. Mam nadzieję, że się nie potrujecie.
Jesse chyba wybaczył blondynce tak wczesny powód wstania, bo praktycznie od razu wziął się do jedzenia, dziękując pod nosem i nam również życząc smacznego. Ciężko mi było zabrać się do jedzenia, gdyż momentalnie chłopacy wręcz rzucili się na przygotowany posiłek, zabierając praktycznie wszystko. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, jednak Ashley spojrzała na nich spod byka i fuknęła niczym rasowy kot.
— Teraz już nie wiem, czy jemy śniadanie wspólnie, czy wy jecie je z nami — zabrała Jason'owi sprzed nosa talerzyk upchany naleśnikami. — Byście może zostawili trochę dla nas? Tacy właśnie z was dżentelmeni — wzięła dwa kolejne naczynia, które postawiła zaraz obok naszej dwójki. — Trzymaj, słońce. Wcinaj, póki jeszcze ktoś ich nie zjadł — ostatnią część zdania niemal wysyczała przez zaciśnięte zęby w stronę zajadających się tostami chłopaków, przy czym uśmiechała się trochę przerażająco. Gdybym była na ich miejscu, zapewne zachowanie dziewczyny zrobiłoby na mnie niemałe wrażenie. Z pozoru niewinna, urocza blondynka potrafiła być naprawdę nieobliczalna.
Zmusiłam się na przyjazny uśmiech w jej stronę i podsunęłam talerzyk do koszyka.
— Niech jedzą. I tak nie jestem jakoś bardzo głodna — dodałam cicho.
— A jadłaś coś w ogóle przed wyjściem? — zapytał Jesse z buzią wypchaną jedzeniem.
— Nie było okazji.
CZYTASZ
when the sun goes down | the sun #1
Подростковая литератураŻycie, pomimo swojej bezwzględności i niesprawiedliwości, ma wiele innych wad. Dla niektórych jest ono przekleństwem, dla innych przepustką do szczęścia i odkrywania piękna naszego świata. Dla osiemnastoletniej Rosalie Jones było utrapieniem, niekoń...