Ola

26 3 0
                                    

Rodzice zgadzają się, bym do końca tygodnia nie szła do szkoły. Rano budzi mnie mama żebym  przyjęła leki. Biorę leki, o które pytam mamę, na co są. Odpowiada, że zdiagnozowano u mnie schizofrenię paranoidalną, zespół aspergera(na który nie ma lekarstw) oraz dwubiegunówkę. Co ciekawe, wiele osób ze szpitala mówiło, że zdiagnozowano im to samo. Pacjenci szpitala sądzą, że oni(czyli piguły i lekarze) specjalnie diagnozują właśnie te rzeczy, by się nas pozbyć z tego szpitala. Oczywiście to tylko teoria pacjentów. Czy jest prawdziwa? Nie wiem. Następnie idę z powrotem spać. Budzi mnie dzwonek telefonu. Nieznany numer. Odbieram, po czym słyszę głos Marcela:
- Heeej, wyspałaś się?
- O, cześć, cieszę się, że dzwonisz - mówię z uśmiechem na ustach. - Tak, wyspałam się - kłamię, by nie wzbudzać poczucia winy Marcela.
Rozmawiam z Marcelem około 8-10 minut, bo w szpitalu jest kolejka do telefonu. Udaje mi się opowiedzieć mu o mini imprezie z okazji mojego powrotu i że rodzice mnie nawet dobrze traktują.
W trakcie obiadu jednak nasze dobre humory się psują. Przez ojca. Wszczął awanturę o to, jak  źle smakuje mu potrawa. Od tego czasu w domu jest napięta atmosfera. Nie kończę obiadu i idę od razu do swojego pokoju posłuchać muzyki. Tylko ona jest w stanie mnie uspokoić. Ona i żyletka. Ale teraz nie mam ochoty się ciąć, były już większe awantury. W pewnym momencie ściągam słuchawki, gdy słyszę kolejną kłótnię. Robię to po to, by usłyszeć o co tym razem jest kłótnia.
Do moich uszu napływają słowa po których zaczynam puszczać łzy:
- Broniłam cię z tym jebanym psem! Nie powiedziałam że go skopałeś! A ty tak mnie traktujesz?!
Po tych słowach nie umiem się powstrzymać i kieruję się do łazienki. Biorę ze sobą żyletkę i już nie słucham kłótni. Mocno nacinam skórę, nie zważając na ból. Już go nie czuję. Krew tryska strumieniami i naprawdę nie wiem jak ja to przeżywam. Dopiero po dwudziestu minutach  mama orientuje się, że nie ma mnie w pokoju i znajduje mnie omdlałą w łazience. Krzyczy. Bardzo głośno krzyczy. Przybiega wtedy ojciec, który dzwoni po karetkę. Jego głos się trzęsie. Chyba po raz pierwszy w życiu się martwi o mnie, bo widzi, że to poważna próba samobójcza.
Po całej sytuacji trafiam do zwykłego szpitala, a gdy już jestem w stabilnym stanie, do psychiatryka. Tak, ponownie. Trafiam do sali obserwacyjnej B, czyli nie tam, gdzie jest Marcel. Po kilku dniach pobytu w sali obserwacyjnej, zauważam Marcela chodzącego po korytarzu. Chodzi jak trup, jak zombie. Nie dość, że jest truty lekami, to jeszcze jego depresja tak działa na niego dołująco. Pukam przez szybę a on się obraca. Na mój widok się uśmiecha.  Bez zgody personelu wchodzi do mojej sali i natychmiast mnie przytula. To już kolejny raz gdy się przełamuje, więc jestem z niego dumna. Nikt nie wie jak bardzo. Po chwili Marcel markotnieje.
- Czemu tu wróciłaś? - w tym momencie zauważa moje bandaże na rękach.
- Och.
Zaczyna płakać. Chcę go pogłaskać po głowie i powiedzieć, że nic się nie stało, ale przypominam sobie, że nie przepada za dotykiem. Zamiast tego, mówię:
- Spokojnie, Marcel. Nie trafiłam tu przez ciebie. Dowiedziałam się, że mój ojciec, sukinsyn, skopał mojego psiaka. Moją kochaną Arizę...
- Och, bardzo mi przykro - wtula się jeszcze mocniej.
Wtedy zaczynają wołać nas na obiad. Gdy kieruję się z Marcelem na stołówkę, zauważam drobną, krótkowłosą anorektyczkę  zmierzającą powoli do tego samego miejsca co my. Pielęgniarka podaje nam jedzenie i idziemy z Marcelem do stolika przy oknie. Cały czas obserwuję anorektyczkę, która nawet nie tknęła obiadu, który jej dano. Widzę, że podchodzi do niej inna piguła i początkowo nakłania ją do jedzenia, ale jej się to nie udaje. Potem zaczyna krzyczeć:
- Jeśli tego nie zjesz, to z powrotem będziesz mieć sondę i będziesz tu dłużej siedzieć!
- Ale ja nie chcę! Nie będę tego jeść!
- Czemu? Wytłumaczysz mi czemu?
Teraz cała stołówka patrzy się na zaistniałą sytuację. Parę pacjentów podchodzi do stolika z anorektyczką i chcą ją zachęcić do jedzenia, ale wtedy piguła każe im odejść.
Anorektyczka płacze, krzyczy i nie chce za żadne skarby zjeść obiadu. Pielęgniarka rozkazuje nam się rozejść do sal. Marcel idzie ze mną do sali obserwacyjnej, na ryzyko. Cieszy mnie to, że chce być przy mnie, ale równocześnie boję się, że piguły dadzą mu jakąś karę za wchodzenie na nieswoje sale. Nadal słychać krzyki anorektyczki. Przez szybę widzę, że biorą ją do zabiegówki. 
- Ja pierdolę, co ona się tak drze? - pyta jedna z dziewczyn z mojej sali. Nie znam jej imienia, bo z nikim z mojej sali jeszcze nie rozmawiałam. Pytali mnie o imię i tego typu, ale ja nie odpowiadałam.
- No weź, nawet spać nie dadzą - odzywa się inna dziewczyna z sali.
Wychodzę z Marcelem na korytarz. 
- Od jak dawna tu jesteś? - pyta.
- Od kilku dni. A ciebie jeszcze nie wypuścili?
- No, jak widzisz, nie.
Patrzę jak drzwi sali zabiegowej się otwierają i wychodzi z nich zapłakana anorektyczka z sondą. Wraca do izolatki(anorektycy nie są na zwykłych salach, są na izolatkach). Po chwili słychać, jak krzyczy, że chce porozmawiać przez telefon z mamą. Idzie do niej pielęgniarka i z tego co słyszę, mówi:
- Musisz poczekać aż nadejdzie twoja kolej na telefon, zapiszę cię do kolejki.
- Ale ja chcę teraz!
Pielęgniarka ją ignoruje i zmierza do kolejki do telefonu (bo anorektycy są zamykani na klucz w izolatkach, więc nie mogą sami się zapisywać do kolejki), a po drodze zauważa mnie i Marcela i pyta:
- Czy ty przypadkiem nie leżysz na sali obserwacyjnej? Wracaj tam, migusiem.
Wracam na  moją salę i żegnam się z Marcelem.
Kładę się spać, a parę minut później budzi mnie jakieś walenie. Słyszę krzyczącą anorektyczkę, że chce do mamy i słyszę jak wali w szkło przez które obserwują ją zawsze pielęgniarki. Po paru minutach nadal się nie uspokoiła i choć była u niej jedna z piguł, nie udało jej się uspokoić. Widzę, jak Psi Patrol idzie z pasami. Nie dziwię się, że chcą ją zapiąć, bo faktycznie trochę przegina. Gdy już ją zapięli, krzyczy jeszcze trochę, ale szybko przestaje.
Wkrótce dowiaduję się, że ta anorektyczka ma na imię Ola. Słyszę, jak jedna z pielęgniarek ją tak nazywa.
Od tamtego momentu Ola niemal codziennie krzyczy.

Złamane dziecięce sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz