9. Trawa

231 10 15
                                    

— Nie uciekłaś daleko—odwróciłam się otępiała do tyłu i poczułam zawroty głowy, widząc czerwono włosom. Nie chcę tam wracać. Zacisnęłam dłonie w pięści, układając ekspresowy i najprostszy na świecie plan.

— Spierdalaj—rzuciłam krótko i zaczęłam biec przed siebie. Element zaskoczenia. 

Nie tak to sobie wyobrażałam, ale ciężko zaprzeczyć, że była to dosyć oczywista rzecz. Szukają mnie. Jestem dla nich niezbędna. Już i tak jestem bardzo zmęczona, więc nie wydaje mi się, abym dała radę uciec. Wole spodziewać się rozczarowania. 

Dobiegłam do pierwszego rozdzielenia dróg i stanęłam, ciężko oddychając. To chyba koniec. Miło było wrócić do drużyny na moment, ale cholera to koniec. Nie powiedziałam Lloyd'owi, że go kocham. Obwini się, że jednak nie wyszedł ze mną. Zamknięta w jaskini, nie pomogę Nya'i i jej nie wesprę. Odwróciłam się na pięcie i stanęłam gotowa na wszystko, czując okropny wzrok na sobie. Spojrzałam mojemu wrogowi prosto w oczy i to był chyba pierwszy raz, gdy widziałam jej twarz. Nie rozumiem, czemu jest do mnie podobna? To jakaś sztuczka? Dumny uśmiech pojawił się na jej twarzy, a ja przybrałam pozycję do walki. Nie poddam się temu tak łatwo. 

Nie zdążyłam zaatakować, a studzienka, na której stała zapadła się pod nią. Zakryłam nagle usta, nie wierząc w moje nagłe szczęście. Jakie były szanse na to? Jakim prawem, akurat teraz studzienka postanowiła pęknąć? Nie wiem, ale muszę uciekać. Sprzyja mi okropne szczęście.

Wydobyłam z siebie resztę sił i ruszyłam w kierunku mojego celu. Po przebiegnięciu kilku metrów, czułam się, jakbym wypluła swoje płuca. Zatrzymałam się, dopiero gdy dotarłam do ogromnej, złotej bramy Tori. Dałam radę, żyję. Rozejrzałam się po okolicy i teraz spostrzegłam się, że przez tę całą drogę, nie spotkałam ani jednej żywej duszy. Oprócz tej czerwonej szmaty. W oknach budynków sporadycznie świeci się jakieś światło, a lampy migają jak oświetlenie na imprezie. 

Wygląda to okropnie

— Poradziłaś sobie—wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam za sobą kolejny głos. No błagam. Chciałam już przywołać te dziwne iskierki w moich rękach, ale spostrzegłam się do kogo ten głos należy. Rozwarłam usta w niedowierzaniu i spróbowałam powstrzymać cisnący się na nie uśmiech.

— Debilu! Prawie zrobiłam Ci krzywdę!— poddałam się i uśmiechnęłam. Odwróciłam się w jego stronę i poczułam się o wiele spokojniej, widząc blond czuprynę, ubraną w czarne dresy i zielona bluzę z kapturem.

— Mi? Wielkiemu zielonemu ninjy? To nieprawdopodobne—wywróciłam oczami i wypuściłam z siebie ciche prychnięcie pogardy.

— Jaką mam pewność, że to ty, a nie ktoś, kto ma twoją formę?—uniosłam brew do góry, próbując spoważnieć. 

— Kazałem Ci zapętlić Nightcall—cicho westchnął i zacisnął usta w wąską linię.

— Pamiętasz to?

— Myślałaś, że nie?—wzruszyłam ramionami. 

— No nie wiem. To było dawno. 

— Takich rzeczy się nie zapomina—spojrzał na mnie jak na idiotę, a półmrok i migoczące światło latarni dodawały mu uroku.

— Dobra, ale nadal, mogłeś nas wtedy śledzić—skrzyżowałam ręce pod piersiami i przybrałam bardzo podejrzliwą minę. Raczej wiem, że to on, ale ciekawie mi się go tak denerwuje.

— Smothie brzoskwiniowe—wymamrotał, a ja parsknęłam śmiechem.

— Lloyd! To ty—powiedziałam przesłodzonym głosem i skoczyłam na niego, aby się przytulić. Owinęłam swoje ręce dookoła chłopaka, ograniczając jego ruchy. On delikatnie położył swoje dłonie na moich bokach.

Save Me |L.N.| Part III: LibertyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz