Zbudziłam się nagle i przez pierwsze kilka sekund nie mogłam zrozumieć, gdzie jestem. Wysunęłam się ostrożnie z objęć czarnowłosej i przetarłam ręką swoją twarz. Rozejrzałam się po pokoju, w którym panuje półmrok. Zamknęłam laptopa, który leżał otwarty i przeżegnałam się, widząc ilość naczyń oraz rozsypanego popcornu.
Opuściłam stopy prosto w laczki i zebrałam ekspresowo ziarenka kukurydzy leżące na ciemnych panelach. Następnie zachowując kompletną ciszę, wyszłam z jej pokoju. Stanęłam zdezorientowana na korytarzu, zastanawiając się, co powinnam z sobą zdobić. Ciszę, która powinna panować, o tej porze zagłuszają przeróżne dźwięki do dochodzące z dziedzińca. Ruszyłam w stronę wyjścia. Zgrabnie przeszłam przez prosty korytarz i znalazłam się na zewnątrz. Zimny wiatr otulił moje policzki.
Idioto, jest luty.
Cicho westchnęłam, przyglądając się trenującej zielonej kulce w półmroku nocy. Dokładnie, Lloyd to taka kulka. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i oparłam się o drewnianą kolumnę przy schodach.
Chłopak zwinnie pokonywał przeszkody, z wrodzoną gracją wykonywał uniki i uderzał w worek treningowy. Próbowali nauczyć mnie takich rzeczy, ale ja chyba jestem na to odporna. Nie wykluczę, że coś niecoś umiem się wygiąć i bardzo dobrze uderzyć, ale zdecydowanie nie nadaje się na ninje (o ironio nim jestem).
Serce ciągle gwałtownie mi przyspieszało, bo miałam wrażenie z każdym momentem, że zrobi sobie krzywdę. Źle upadnie, nie tak ułoży rękę albo stopa mu się poślizgnie. Cały czas byłam gotowa, aby ekspresowo mu pomóc. Zignorowałam marznące palce i nos, który zapewne był czerwony jak u klauna.
Blondynowi długo zajęło ogarnięcie, że tutaj stoję, ale kiedy już to zrobił, zaprzestał ćwiczeń, zrzucił swoją maskę i uśmiechnął się do mnie. Ruszył szybko w moją stronę i chwycił moje dłonie w swoje.
— Schowaj się do środka, bo będziesz chora—wyszeptał, jednocześnie próbując nabrać powietrza do płuc. Wywróciłam oczami na jego nadopiekuńczość. Nie mam nawet takiego zamiaru. Jest mi ciepło.—Masz zimne ręce.
— Ciepło mi—wykrztusiłam z siebie zachrypniętym głosem. Cholera faktycznie, już mam chrypę.
— Widzisz? Już, do środka—spojrzałam na niego błagająco.—Zaraz przyjdę.
— No dobra. Jesteś głodny?—nawet jeśli nie jest, to w kuchni jest cały stos niezjedzonych gofrów, więc nie wiem, jak on to zrobi, ale zmuszę go, by je zjadł.
— Trochę—kiwnęłam głową i wysunęłam swoje dłonie z jego uścisku.
— Będę w kuchni.
Wycofałam się do środka, nie spoglądając na niego więcej. Opuściłam głowę w dół i ruszyłam w stronę kuchni. Skrzypienie podłogi można usłyszeć zapewne w całym klasztorze. Zapaliłam światło i wyciągnęłam z lodówki mleko, później odnalazłam szafkę ze szklankami. Przygotowałam, dwa kakała. Później ułożyłam ładnie gofry i wylałam na nie bitą śmietanę.
Nie mam umiejętności w gotowaniu, ale trzeba przyznać, że przy pomocy Nya'i wyszły one zajebiście. Ustawiłam ceramiczne szklanki przy obu talerzach na stole i zgasiłam światło w części kuchennej, a zapaliłam w tej drugiej. Siadłam spokojnie na jednym z krzeseł. Zaczęły mnie boleć palce, które właśnie drastycznie zaczęły się odmrażać. Są czerwieńsze niż Gi Kai'a. Podparłam głowę na ręce, starając się nie zasnąć. Wsłuchiwałam się w różne dziwne dźwięki, czekając, aż usłyszę zbliżającego się blondyna. Ten moment nagle nastał. Chłopak wszedł do pomieszczenia i zsunął drzwi oddzielające jadalnie od reszty pomieszczenia. Rzadko się tego używa, ale te drzwi mają niezwykle tradycyjny wygląd. W ciszy siadł naprzeciwko mnie. Uniosłam na niego wzrok i dotarł do mnie jego aktualny urok. Złociste włosy znajdują się w całkowitym nieładzie. Pod jego oczami widnieją sine plamy, na skroni ma plaster, a jego twarz jest delikatnie spocona. Nie wiem jakim prawem nadal wygląda ładnie, a nawet dodaje mu to uroku. Zaczął jeść to, co przygotowałam, dołączyłam do niego i słodkie ciasto rozlało się w moich ustach.
— Wszystko w porządku?—wyrzuciłam to z siebie. Ćwiczenie o takiej godzinie raczej nie jest normalne.
— Ostatnio mam problemy ze snem—westchnął.—Poza tym poszłaś spać do Nya'i.
— To moja wina?—rzuciłam żartobliwie, przybierając cyniczny uśmiech.
— Tak to twoja wina. Liczyłem, że sobie pośpimy, a ty mi takie coś robisz—wydęłam usta w dziubek, gdy mówił ostatnie zdanie.
— Noc jeszcze długa—wzruszyłam ramionami i wpakowałam do buzi ostatni kawałek gofra oraz zapiłam go, kakałem. Kocham gofry. Dopiero teraz zorientowałam się, że chłopak swoją ogromną porcję jadł tyle, co ja moje dwa na krzyż.
— Lloyd.
— Co?—wymamrotał, pijąc kakałko.
— Lloyd.
— No co?—Zmarszczył brwi.
— Pij szybciej, spać mi się chce.
Blondyn pokręcił niedowierzająco głową i postawił pusta już szklankę na stole. Wstałam i zaczęłam zbierać nasze naczynia. Rozsunęłam bez problemu drzwi, przeszłam całą kuchnię i ułożyłam delikatnie porcelanę w zlewie pomiędzy stosem innych. Może to pozmywam?
Moje plany zakłóciły cieple dłonie, owijając się dookoła mojej tali. Zostałam gwałtownie uniesiona w górę, za co chyba przez przypadek uderzyłam w Lloyd'a dłonią. Ułożyłam się wygodnie w jego rękach, czując się bezpieczniej niż na własnych nogach. Fakt faktem on potrafi czasem potknąć się o powietrze, ale nie narzekam.
W kompletnej ciszy blondyn wyszedł z pomieszczenia, a ja zgasiłam światło. Teraz w klasztorze panuje idealna cisza przerywana co jakiś czas skrzypnięciem panela. Szedł powoli, bardzo uważając na każdą potencjalną przeszkodę, przez co kilka kroków, z jego pokoju do jadali, zajęło pięciokrotnie dłużej. Przesunął w końcu drzwi do mojego ulubionego pomieszczenia w tym budynku.
Zostałam ostrożnie położona na zielonej pościeli, a chłopak po chwili do mnie dołączył. Zatopiłam dłonie w jego blond włosach, które wypadłoby trochę skrócić, ale to zadanie dnia następnego. Teraz ważne było, że leżeliśmy razem, czując swoją bliskość.
Czym jesteśmy?
Jesteśmy Jade i Lloyd.
***
Siema
z żalem przyznaję, ale
1/12
C' ya
~Kurwixon
CZYTASZ
Save Me |L.N.| Part III: Liberty
FanfictionNasze życie zawsze takie było, więc czego się spodziewaliśmy? W mieście zniszczonym wiele razy, rozkwitła tylko raz. W mieście spalonym wiele razy, odszedł tylko raz. Wiedzieliśmy na co się piszemy, a wyjście było tylko jedno - nie zostawimy siebi...