Dawno we wszechświecie istniał lud o nazwie Ena. Składał się on ze 120 osób. Szukał planety do zamieszkania. Wreszcie gdy znaleźli trzy bliskie siebie planety, o nazwie Oston, Miljor i Dakktu, a osiedlili się na Oston. Po kilku latach trzech wodzów, Bran, Moler i Hasoln, pokłócili się. Zauważyli odmienność wśród Eny. Podzielili go na dwie grupy: Ronderzy i Przyporządkowani. Ronderzy lubili kraść, oszukiwać i włamywać się. Przyporządkowani trzymali się zasad i prawa. Połowa osób za dowódcą Branem i Molerem przenieśli się na Dakktu. Byli to przyporządkowani. Za to Ronderzy zostali na Oston z Hasolnem. Po kilku latach powstała międzyplanetarna władza o nazwie Bram, która pilnowała porządku i zasad ustanowionych przez nich na Dakktu i Oston. Moler i kilku przyporządkowanych nie godzili się z nowymi prawami i oddzielili się na Miljor. Byli wrogami Bramu i przyporządkowanych. Nazwami byli Nieładyści. Najbardziej rozwiniętą cywilizacją byli przyporządkowani, a najmniej Nieładyści. Rok później centrum Bramu przeniosło się z Dakktu na zbudowaną obok niego przystań, czyli Xaron. Xaron był chroniony całodobowo i tylko ci co należeli do Bramu mieli tam wstęp. Po 5 tyś. latach sytuacja pomiędzy Dakktu, Oston i Miljorem była napięta. Wkońcu te trzy planety, które tworzyły trójkąt nazwano układem Ronteona.
***
ROK 2004 ZIEMIA, HAWENGLEEN, STANY ZJEDNOCZONE
GODZINA 21.34
Było już ciemno, a z domu było słychać głośne rozmowy i śmiechy dorosłych. Nikt nie zwracał uwagi na 6 letniego Bena wychodzącego na podwórko za domem. Położył się na skoszonej trawie i patrzył w gwiazdy. Wyciągnął ręce do góry, w których trzymał małą kartonową rakietę. Obrócił się na prawy bok i położył rakietę na trawie, w pozycji do startu.
- Odliczanie do startu 3..., 2..., 1... Start! – odliczał Ben, po czym położył się na plecach i ruszał rakietą.
Po chwili usłyszał, że ktoś wywarzył drzwi wejściowe do domu. Szybko usiadł i obrócił głowę w stronę domu. Było słychać krzyki i piski. Nagle usłyszał strzał, po którym rozległ się głośny krzyk. Ben cały podskoczył na odgłos strzału. Potem rozległy się kolejne strzały i piski. Ben zrozumiał, że nie może tam zostać, bo go zauważą. Wziął rakietę i podbiegł do plastikowego krzesła stojącego przy płocie. Przesunął je i zaczął zrywać taśmę, która zaklejała dziurę w płocie. Kiedy zdarł już całą, obrócił się i spojrzał ostatni raz na dom. Wtedy na taras wyszedł jeden z włamywaczy. Miał czerwone buty, żółty pasek i różowe okulary, a oprócz tego był cały ubrany na czarno. Na prawym policzku miał tatuaż małego wijącego się węża, a na lewym dużego węża zwiniętego wokół oka. Ben zauważył go, a mężczyzna Bena, jednak stał bezruchu i patrzył jak chłopiec wychodzi przez dziurę.
Kiedy Benowi udało się przejść biegł po polu i obracał się co chwilę za siebie aby sprawdzić czy nikt za nim nie biegnie. Co chwilę słychać było strzały z jego domu, a z każdym jedna łza zlatywała mu po czerwonych polikach. Nie było wokół żadnych lamp lub domów, więc niebo było rozgwieżdżone. Czas leciał szybko, a Ben nawet nie wiedział gdzie biegnie. Chciał tylko być jak najdalej od swojego domu. Co chwilę ocierał rękawem łzy. Nie wiedział co ma robić i gdzie iść. Był cały czerwony, a na rękach miał gęsią skórkę od zimna.
***
Stanął i obrócił się aby zobaczyć dom. Gdy miał się już obracać i iść dalej, ale nagle jego dom stanął w wysokim płomieniu. Był to duży dom, dlatego ogień było widać z daleka. Łzy mu spływały po polikach, ale nie ścierał ich tylko patrzył na płonący dom. Stał tak kilka minut i patrzył jak jego dom zaczyna się walić. Czuł strach i zaczął głośno płakać. Obrócił się i zaczął znów iść w przeciwną stronę od domu. Kilka minut później zaczął padać ulewny deszcz. Ben spojrzał na kartonową rakietę, którą trzymał w prawej dłoni. Bał się, że przemoknie, więc schował ją do kieszeni w spodniach. Co prawda nie zmieściła się cała, ale przynajmniej połowę ochronił. 10 minut później, cały zmoknięty i zmarznięty, doszedł do ulicy. Zauważył zamknięty sklepik z dachem, pod którym stało plastikowe krzesło. Usiadł na krześle i wyjął rakietę. Patrzył na nią ze łzami w oczach. Po chwili pod dach wszedł wysoki mężczyzna. Oparł się o ścianę obok chłopca. Spojrzał się na niego zimnym wzrokiem. Nie było po nim widać smutku, złości czy radości. Ben również się na niego spojrzał spod mokrych włosów, a wtedy mężczyzna popatrzył się przed siebie. Ben jednak nie spuścił z niego wzroku.
Mężczyzna był ubrany na czarno, miał długi płaszcz jeszcze za kolana i związany pas na biodrach. Miał cienki i krótki metalowy łańcuch na szyi. Włosy miał krótko zgolone, a po bokach wygolone dziwne wzory.
Zaciekawiony wyglądem mężczyzny Ben zapytał się:
- Co oznaczają te wzory na pana głowie?
Gdy mężczyzna spuścił swój zimny wzrok na chłopca, Bena przeszedł dreszcz. Niskim tonem głosu odpowiedział:
- Wiesz młody – kucnął przy nim – Nie na wszystko jest pora aby tłumaczyć.
- Czyli to są przypadkowe wzory? – zapytał się po chwili namysłu Ben.
- Nic takiego nie powiedziałem, a to nie są wzory tylko słowa i nie są one przypadkowe. Mają ważne znaczenie.
- Jakie?
- To nie jest na razie ważne.
Zapadła cisza, a Benowi zaczęły się trzęść ręce.
- Boisz się czegoś? – zapytał się mężczyzna.
- Aktualnie boje się wszystkiego – odpowiedział chłopiec – Nie mam gdzie iść.
- Boisz się pewnej osoby – odparł mężczyzna.
Wtedy położył ogromną dłoń na głowie chłopca i wstał. Sekundę później przed nimi pokazał się mężczyzna z wężami, który był wcześniej w domu Bena. Mężczyzna zabrał rękę z głowy chłopca, a ten drugi stał nieruchomo. Ben przełknął ślinę i patrzył się na terrorystę. Położył głowę na kolanach i powiedział:
- Proszę niech go pan zabierze.
- Podnieś głowę i powiedz mu, dlaczego się go boisz – odparł mężczyzna, wskazując na tego z wężami na policzkach.
Chłopiec podniósł powoli głowę i spojrzał się na mężczyznę z wężami.
- Boję się ciebie, bo... byłeś z tymi co zabili moją rodzinę – powiedział niepewnie Ben – spaliłeś mi dom – powiedział stanowczo – zniszczyłeś mi życie! – krzyknął.
Wtedy mężczyzna pstryknął palcami, a gościu z wężami na policzkach znikł.
- Nigdy nie wolno pozwalać aby kierował nami strach. Trzeba się postawić naszym powodom do niego – oznajmił mężczyzna – Mam nadzieję, że rozumiesz młody.
Ben kiwnął głową na znak, że rozumie i zapytał się zdziwiony:
- Jak to się stało, że tamten zniknął?
- Jeśli pójdziesz ze mną to się dowiesz – odpowiedział mężczyzna.
Po chwili namysłu Ben odparł:
- Pójdę.
Chłopiec wstał, złapał mężczyznę za rękę, a w drugiej trzymał rakietę. Z daleka Ben zobaczył ogromny statek kosmiczny, a on zaczęli iść w jego stronę.
CZYTASZ
YOMDU AMONIUM
Science FictionOna - księżniczka a zarazem generał największej organizacji ochronnej we wszechświecie, pragnąca w głębi duszy jedynie wolności i własnych zasad, nie czując, że jest następczynią tronu. On - złodziej z trudnym dzieciństwem, nie mający nigdy innego w...