⟬ Chapter Two ⟭

882 90 7
                                    

„Nigdy nie powinno się to wydarzyć" – te słowa pierwsze usłyszał w głowie, gdy obudziła go irytująca muzyczka, tego rodzaju, która była puszczana w lobby u dentysty, czy w salonie fryzjerskim. Jak on nienawidził jej...

Otworzył oczy, czując ostry ból głowy, a gdy próbował się dźwignąć, pojawiły mu się mroczki przed oczami, aż był bliski wyrzucenia całej zawartości swojego brzucha. Syknął głośno, ale sięgnął po telefon, odbierając po omacku rozmowę i uważając na swoje ruchy.

– Tutaj jeden i jedyny, Erwin Knuckles! – wymamrotał zachrypniętym głosem, nie znając nawet rozmówcy. – Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby mnie budzić, bo inaczej ukrzyżuje cię i z radością będę się przyglądał, jak sępy próbują cię rozerwać na strzępy. Albo może zakopię cię żywcem, dając ci szansę na ucieczkę, a i tak ostatecznie wbiję ci nóż w serce... kto mówi?

– Chyba zmienienie ci dźwięku, gdy dzwonię, było dobrym pomysłem. W końcu zaczniesz ode mnie odbierać. A te groźby możesz zachować na naszych wrogów, z resztą całkiem kreatywne.

– A spierdalaj Carbo. Zaraz to zmienię, bo przecież mnie pokurwi z tą muzyczką. Dobrze wiesz, że jej nienawidzę, a teraz ciebie jeszcze bardziej – warknął poirytowany Erwin, rzucając się z powrotem na swoje wielkie łóżko.

– Tak, też cię kocham, Erwin. – Nicollo drażnił się ze swoim bratem, jak zawsze miał to w zwyczaju. Zazwyczaj takie gadanie bardziej wkurzało jego szefa niż, gdyby miał wymyślać jakieś przezwiska. Choć czasami to drugie było przyjemniejsze.

– Pocałuj mnie w dupę wtedy, bo obudziłeś mnie z wielkiego kaca alkohowo-narkotykowego, czy chuj wie, co mi jest. Już nigdy nie idę z wami na imprezę – marudził chłopak, zawijając swoje siwe włosy na palec.

– Nafaszeruj się lekami i będziesz w ciągu godziny jak nowo narodzony – doradził Carbonara, a po jego stronie słychać było syreny policyjne. – Muszę przyznać, że wczoraj ostro zabalowałeś. Od dawna nie widziałem, żebyś tak poleciał w tango. Takiego Erwina to lubię.

– Ta, ta... – mruknął Knuckles, który za to żałował wszystkiego, co się w nocy wydarzyło i najchętniej cofnąłby czas.

Naprawdę lubił imprezować w taki sposób, lecz następnego dnia były tego konsekwencje. Poza tym podczas dragów czuł się wspaniale, jednak nie miał pełnej kontroli nad życiem, a to sobie szanował najbardziej, ponieważ nikt nie będzie mu nigdy mówić, co ma robić. To on był panem swojego życia.

– Wiem, że mówiłeś, że dzisiaj mamy wolne, ale Labo nie mógł się do ciebie dodzwonić, więc przyszedł do mnie. Mamy pewien temat do obgadania – przeszedł do sedna, powodując skrzywienie się twarzy Erwina.

– Ja nie dałem WAM, tylko wolnego, sam chciałem trochę odpocząć!

– Trzeba było zatrudnić się jako korposzczur. Wiesz, że tu tak nie działa, a sprawa naprawdę jest ważna. – Ton Nico wszystko mu przekazał i wiedział, że nie może tego zignorować. Nie, gdy byli na tyle wysoko w tym mieście i nie było ich stać na żaden błąd.

– Za pół godziny na laboratorium. Chcę sprawdzić, jak idzie produkcja – zarządził Erwin, wzdychając ciężko i zbierając się do wstania z łóżka.

– Poza tym chcę się spotkać, żeby ... no, mam też parę innych spraw do wyjaśnienia.

– ... chyba może jednak za godzinę, bo zanim ja zwlekę się, ogarnę...

– Erwin, nie wymyślaj – przerwał mu ostrzegawczym głosem starszego brata, nie pozwalając mu na żadne wymówki.

– Dobra, dobra. Do później – pożegnał się, rozłączając się w typowy dla niego sposób.

Uważaj komu ufasz | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz