Czerwiec odszedł w zapomnienie tak szybko, jak na niebie zawitały pierwsze lipcowe chmury, czyli znacznie szybciej, niż się tego spodziewała. To zabawne, że historia powtarzała się już tyle razy, a ona nadal wydawała się tak samo zaskoczona.
Pory roku niezmiennie witały świat z należnym sobie wdziękiem. Powitania te nie zawsze były delikatne, ale w gwałtowności natury nie było nic chaotycznego. Wszystko miało swoje miejsce, jakby tak miało być. Jakby lato, które przybyło nieproszone o kilka tygodni za wcześnie, wytykało ludziom, że to oni byli tu spóźnieni. Jakby zima, która zaskoczyła największą od lat śnieżycą, dziwiła się poruszeniem, jakie wywołała. Tak przecież miało być od samego początku, taki właśnie był plan.
Jak co roku przyjęła owy plan z wielkim jak na siebie zadowoleniem i nie mniejszym zdziwieniem, kiedy w powietrzu ponownie zaczął unosić się zapach kwitnącej lipy. Nadeszło lato. To prawdziwe, lipcowe, kojące jej niespokojne serce. Czerwiec bywał okrutny dla dziewczyny, w której niepokój wzbierał coraz bardziej z miesiąca na miesiąc niczym w rzece po zbyt długim sztormie. Wody stawały się wzburzone przy każdej możliwej okazji, a ona, bezsilna wobec potęgi natury, własnej i całego świata, mogła tylko stać i patrzeć.
Patrzyła i robiła wszystko, żeby tylko nie widzieć zniszczenia, które odznaczało się na jej kruchym istnieniu. To takie dramatyczne, pomyślała. Istnieć, zwyczajnie być i znikać powoli każdego dnia, nie wiedząc, czy to też zakładał jakiś nieznany nam jeszcze plan. Odnalazła coś pocieszającego w świadomości, że nie była w tym sama. W stopniowym unicestwieniu, autodestrukcji, nad którą nie sposób było przejąć kontrolę.
Nie mogła poradzić nic na ogarniający ją, domagający się uwagi smutek, który przypominał o sobie zdecydowanie częściej, niż by tego chciała. Teraz jednak nareszcie nadszedł lipiec, a w lipcu to uczucie stawało się mniejsze i mniejsze, aż ostatecznie malało na tyle, że znikało daleko za linią horyzontu. Zupełnie tak, jakby negatywne myśli wzięły wolne od ciężaru codziennych obowiązków i wyjechały na długo wyczekiwane wakacje. W końcu, westchnął smutek, pora odpocząć.
Wyobrażała sobie, że jej przygnębienie szło za rękę z melancholią gdzieś na drugim końcu wszechświata, gdzie nie sięgał wzrokiem nawet sam Bóg. Mimo to wiedziała, że wędrowcy odwrócili się do niej jeszcze raz, by pomachać jej na pożegnanie i przypomnieć, że nie rozstają się na wieki. Nie dziś. Wiedziała o tym doskonale, taki w końcu był porządek tego świata. Pory roku przychodziły i odchodziły, to dając, to zabierając wszystko, co mogły nam zaoferować. Nastał czas światła, ulotnej beztroski i ciepła, które boleśnie szybko przeistaczało się w nieznośny upał.
Wysokie temperatury dawały o sobie znać niezawodnie również w tym roku, co odczuła szczególnie mocno podczas swojej pierwszej wakacyjnej podróży pociągiem. Jechała już kilka godzin, kiedy spojrzała na śpiącą obok niej przyjaciółkę. Jest piękna, kiedy tak śpi. Kiedy czyta książki, kiedy siedzi zamyślona, jest na nią zła, śmieje się z nią albo z niej. Jest taka piękna, pomyślała, bo jest moją przyjaciółką. W tamtym momencie opanowało ją uczucie, że nie miała w sobie nic, czym mogła zasłużyć na tak wspaniałą osobę. Nie, musiała coś mieć, nawet jeśli potrzebowała drugiego człowieka, by to zauważyć.
Gdy nachodziły ją tego rodzaju myśli, nie mogła powstrzymać fal wdzięczności, które z gracją rozbijały się o brzeg jej pozbawionego zmartwień umysłu. W lato łatwiej było pamiętać, że miała niezliczone powody do radości. Łatwiej było patrzeć i dostrzegać spotykające ją szczęście. Jestem szczęśliwa, myślała, kiedy w sercu dziękowała za każdego, kto sprawiał, że nie doskwierała jej zbyt wielka samotność. W lato łatwiej było oddychać.
Dlatego oddychała, wbrew temu, co czuła w pozostałe pory roku i długie miesiące przepełnione niezrozumiałą goryczą. Wszystko to nie miało znaczenia w lipcowe dni. Wtedy przypominała sobie, że w życiu pojawiały się też chwile słodyczy, tym słodsze, im delikatniejsze. Eteryczne.
Chwile, w których zapach świeżego prania rozwieszonego na balkonie przewyższał najdroższe i najbardziej wyszukane perfumy, a czosnek rumieniący się na patelni przywodził na myśl wyłącznie pozytywne skojarzenia. W których promienie słońca padające nieregularnie na stronice otwartej powieści stawały się najpiękniejszą ozdobą pożółkłego od czasu papieru. W których senność niespodziewanie ogarniająca domowników po obiedzie nie wydawała się stratą energii, ale siłą zdrowego i zadowolonego posiłkiem ciała. Chwile, w których wszystko było po prostu lepsze.
Te wakacje nie pozwoliły jej zapomnieć o radości życia, za co była wdzięczna. Uczucie to przepełniało ją całą, od stóp aż po czubek głowy. Ciało niemal wibrowało, kiedy euforia dawała o sobie znać. Ogarnął ją spokój, co odczuwała stukrotnie intensywniej, niż największe nawet cierpienie. Pozwoliła sobie odepchnąć ten żal, którym żywiła samą siebie. Za brak siły, za brak odwagi, brak wszystkiego tego, czego jej brakowało. Czego myślała, że jej brakowało.
Przestała czytać, kiedy zaczęły boleć ją oczy. Odłożyła książkę i wyciągnęła się na kanapie. Nadal świeciło słońce, chociaż wybiła już siódma, co potwierdził bijący entuzjastycznie zegar. Upał nie dokuczał już tak, jak w południe, ale pozostawił po sobie duchotę, która nie chciała opuścić mieszkania nawet przez otwarte na oścież balkonowe drzwi. Leżała tak wyciągnięta i otuliła się ramionami. Senna i wdzięczna powtarzała w głowie jak mantrę coś, co rzadko przychodziło do niej tak łatwo. Jestem i to wystarczy. Ja wystarczam- Wystarczam- Wystarczam.
Zasnęła i zastygła w głupawym półuśmiechu, którego wstydziła się przed sobą, ale nie przed swoimi przyjaciółkami, które kochała mocniej, niż to lipcowe lato, kiedy znów poczuła, że żyje; że napisany dla niej plan jeszcze się nie kończył, a ona ku własnemu zdziwieniu przyjęła to z ogromną radością. Lipiec jej nie zawiódł.
CZYTASZ
𝐢𝐧 𝐣𝐮𝐥𝐲 • 𝐨𝐧𝐞 𝐬𝐡𝐨𝐭
Short StoryPrzez większość roku była niespokojna i niepewna następnego dnia. Jednak gdy po długim wyczekiwaniu ponownie witał ją lipiec, przyjmowała go z otwartymi ramionami, gotowa na swój wymarzony promyk letniego szczęścia.