ROZDZIAŁ I

537 28 30
                                    

   Widziałam łzy, krzyk, rozterki i załamania. Czy byłam złym człowiekiem, jeśli nie miałam wyrzutów sumienia? Może, ale to było jedyne wyjście. Gdy za dzieciaka wyobrażałam jak potoczy się moje dwudziestoletnie życie, nigdy nie zakładałabym takiego scenariusza. 

   Upozorowałam własną śmierć? Być może.

   Już w wieku szesnastu lat wplątałam się w złe towarzystwo. Na tamten moment nie wiedziałam, że jedna zła decyzja stanie się toczącą kulą śnieżną, która doprowadzi do rozpadu. Nie pamiętałam dokładnie w jakich okolicznościach poznałam Dylana. Wydawał się zagubiony tak samo jak i ja, a jego propozycja nie do odrzucenia. Miałam pomóc w sprzedaży narkotyków do czasu, aż jego wspólnik wróci do kraju. Obkręcił mnie wokół palca. Później okazało się, że nikt nie był na żadnym pilnym wyjeździe, a martwe ciało mężczyzny wyłowiono z rzeki. Przypadek? Nie sądzę. Stałam się dilerem. Najprawdziwszym, niczym z filmu akcji. Nie zgodziłabym się, gdyby mama nie chorowała. Niestety przegrała walkę z rakiem. Do samego końca wierzyłam, że jednak ją wygra. Nie znałam bardziej wytrwałego zawodnika. Mimo nowej pracy jaką wykonywałam, nie mogłam opłacić bardzo drogich leków. Rok temu opuściła nasz dom. Zostałam ja i ojciec. Conrad Mays nigdy nie był przykładem dobrego rodzica. W zasadzie był tylko człowiekiem który nie wnosił nic do mojego życia. Mama urodziła mnie w wieku osiemnastu lat. Nie byłam planowanym czy chcianym dzieckiem. Ashley pomimo choroby wspierała mnie do samego końca. Ojca widywałam tylko czasami, gdy siadał w salonie z puszką piwa. Nie był alkoholikiem choć większość wypłaty przeznaczał na różnego rodzaju trunki. Z biegiem czasu dostrzegałam, że idzie to w złą stronę, ale zawsze gryzłam się w język, gdy chciałam powiedzieć to głośno. Nie miałam wzorca. Dość późno spadły mi klapki z oczu. Chciałam uciec, ale nie było to łatwe.

   Oprócz handlu narkotykami, przemycałam broń. Kiedy powinęła mi się noga, szef zmienił się w wroga. Domagał się pieniędzy których nie miałam. Nie mogłam na nikogo liczyć. Wpadłam w tak ogromne bagno, że na szali stało moje życie. Dlatego postanowiłam je zakończyć. Zabiłam Melise Mays, a stworzyłam Sophie Pirce.

   Wszystko co było możliwe dopięłam na ostatni guzik. Nie mogłam się pomylić. Wystarczył jeden mały błąd, aby cały plan prysł, jak mydlana bańka. Zaczęłam od najprostszego. Zmiany wizerunku. Blond włosy które sięgały do pasa ścięłam do ramion i przefarbowałam na rude. Gdyby nie okoliczności, nigdy, ale to przenigdy nie przefarbowałabym się na ten kolor, a tym bardziej ścięła włosy, które tak długo zapuszczałam. Od urodzenia chorowałam na heterochromie. Prawe oko było czysto niebieskie jak ocean, a lewe intensywnie zielone, dlatego zmuszona byłam do zakupu brązowych soczewek. Były zbyt charakterystyczne. Nakładanie ich było katorgą, ale jak to mówiło pewne przysłowie: Chcesz być piękna, więc musisz cierpieć. Problem tkwił w tym, że cierpiałam wyglądając dalej jak marchewka. Aby jeszcze bardziej odbiec od starego wyglądu zrobiłam henną piegi na całej twarzy. Postawiłam również na bardziej odważny krok i wykonałam kolczyk w nosie. Chwile zastanawiałam się nad septumem, ale zdecydowałam się na srebrny nostril w kształcie obrączki. Oczywiście wykonałam go sama co było cholernie nieodpowiedzialne, ale właśnie tak wyglądało moje życie. Nic nie było poukładane. Natomiast życie Sophie już tak. Założyłam fałszywe profile w mediach społecznościowych. Dodałam różne hasztagi i opisy wskazujące na to, że byłam samotniczką co byłoby wytłumaczeniem niewielkiej ilości znajomych i obserwujących.

   Gdy dopełniłam detale takie jak paznokcie czy styl ubioru wiedziałam, że została najtrudniejsza część planu. Jak później się okazało rozplanowałam wszystko idealnie. Byłam z siebie dumna. Dzięki znajomości z Dylanem miałam kontakty do osób które zajmowały się fałszowaniem dokumentów. Miałam naprawdę duże grono ludzi do których nie powinnam się zbliżać, chociażby na odległość stu kilometrów. Sprawnie uzyskałam wszystkie dokumenty na nową kobietę w którą miałam się wcielić. W międzyczasie zakupiłam potrzebne rzeczy do metamorfozy i spakowałam wszystko co było najpotrzebniejsze. Byłam zdeterminowana. No i może troszkę zdesperowana.

Born to DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz