ROZDZIAŁ V

274 19 9
                                    

   Chyba miałam problemy ze słuchem. Może to właśnie wystrzał broni spowodował ubytek w tak ważnym narządzie odpowiadającym za zmysł. Wpatrywałam się w pracodawcę, którego ewidentnie bawiła cała sytuacja, mnie natomiast wcale nie było do śmiechu. Czułam, że wizja lepszego życia oddalała się z każdą pokonywaną milą. Jakim pierdolonym cudem znalazłam się w tym miejscu? Wszystko przez tego natrętnego chłopaka, który jednej nocy musiał uniemożliwić mój pobyt w hotelu. Gdyby nie był tak głośno, zasnęłabym i wstała o czasie. Wszystko wyglądałoby inaczej. Nie doszłoby do żadnego bankietu, strzelaniny ani ucieczki. Nagła fala złości ogarnęła moje ciało przykrywając smutek, żal i przerażenie.

- Nienawidzę cię. - po moich słowach chłopak teatralnie wyrysował smutek na swej twarzy po czym dotknął dłonią klatki piersiowej.

- Ała. - odchylił głowę do tyłu. - Jak to zabolało. Sophie nie rób mi tego, moje serce krwawi.

- Ty go nie masz. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

- A no tak, racja. - wzruszył ramieniem i rozsiadł się wygodnie na fotelu, a jego kąciki ust uniosły się ku górze. - Zapomniałem.

- A co z dokumentami? Zostały w hotelu? Czemu Colorado? Jak się tam w ogóle dostaniemy? - zaczęłam wymieniać szybko na jednym wdechu.

- Spokojnie, wziąłem je ze sobą, leżą na tylnym siedzeniu. Nigdzie się bez nich nie ruszam, a ty zostawiłaś je na wierzchu.

- Grzebałeś w moich rzeczach?!

- Powtórzę, leżały na wierzchu. - przesylabował.

- Czyli zdążyłeś zabrać dokumenty, ale walizek nie spakowałeś?

- Nie spodziewałem się takiego zakończenia. A no właśnie, zapomniałbym o najważniejszym. - wyciągnął urządzenie ze środka marynarki i zaczął wystukiwać pewien numer. - Muszę wykonać jeden telefon. - mówił patrząc na mnie, gdy ktoś odebrał. - Hola Esme, llamo para decirte que llegaré en unas horas... Sí, no estaré solo. Preparar dos dormitorios. Gracias hasta luego.

   Czy to było jakieś zaklęcie? Co on pierdoli.

   Ethan schował komórkę we wcześniejsze miejsce i spojrzał na mnie.

- No co? - zapytał zauważając moje zdezorientowanie.

- Kto to był i o czym z nim rozmawiałeś? - czy on planował mnie zabić? - Nie wiedziałam, że potrafisz mówić po hiszpańsku.

- Wielu rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz, Sophie.

   Jeszcze.

- Dzwoniłem poinformować Esme, że przylecimy za kilka godzin. Mam w Colorado mały domek, którym ona się opiekuję. Nikt o tym nie wie, to jest dla mnie definicja bezpiecznego miejsca. Co jakiś czas tam zjeżdżam odetchnąć, kilka godzin lotu i trochę jazdy autem by zaznać spokój, spodoba ci się.

- Nie jestem do tego przekonana. - przyznałam. - Nawet się nie znamy, wolałabym jednak zostać w Londynie. Jak ty to widzisz? Twoją super mocną może i jest język hiszpański, ale nie teleportacja.

- Jeśli tu zostaniemy to szybko nas namierzą, a nie mogę jechać sam bo po pierwsze wiesz już, gdzie można mnie znaleźć. A po drugie jaką mogę mieć pewność, że nie piśniesz pary o tym co się wydarzyło? Musimy sobie wzajemnie zaufać, a do tego trzeba czasu. Wyobraź sobie, że są to pewnego rodzaju wakacje. Wplątałem nas w to gówno, a ty dolałaś oliwy do ognia. Jesteśmy na siebie skazani na co najmniej tydzień. Mam nadzieję, że po takim czasie sprawa ucichnie. Na lotnisku mam swoich ludzi, praktycznie wszędzie. O lot nie musisz się martwić.

Born to DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz