Cuda z definicji były czymś rzadkim i niespotykanym, z reguły nie czekałeś na nie, ale w głębi serca melodię grała nadzieja. Nadzieja umiera ostatnia, ale i również jest matką głupich i te drugie wyrażenie odnosiło się do mnie. W każdym procencie. Liczyłam, że broń znajdująca się przy moim udzie jest tylko atrapą.
Na pewno się nie myliłam. Doskonale znałam ten sprzęt.
Dumnie szłam długą kamienistą alejką oświetloną białymi lampami. Wokół panował półmrok, ale na końcu dostrzegłam ogromny budynek. W jednej dłoni podtrzymywałam końcówkę satynowej sukienki, aby się nie potknąć. Drugą natomiast pozostawiłam na przedramieniu chłopaka. Jego mocne perfumy były wyczuwalne na kilometr, a idąc zaledwie kilka centymetrów obok byłam w stanie stwierdzić, że pachną naprawdę bardzo dobrze. Nie potrafiłam jednogłośnie stwierdzić co w nich było, natomiast byłam święcie przekonana, że kosztowały więcej niż samochód który spalił się z moją osobą. Teoretycznie.
- Stresujesz się?
- Ja? - zmarszczyłam brwi. - To ty zapraszasz nieznajomą na ważny bankiet. Trzeba mieć ostro pojebane na bani, aby zrobić coś takiego.
- Trzeba być mocno pierdolniętym, żeby się na coś takiego zgodzić.
Okej oboje byliśmy potężnie pierdolnięci.
- Dobra, wiesz co masz robić? Pamiętasz?
- Ładnie się uśmiechać, jak najmniej rozmawiać i nie dać się zagiąć niewygodnymi pytaniami innych dupków.
- Mądra dziewczynka. - puścił oczko, aby następnie patrzeć wprost przed siebie na ochroniarza stojącego przed wejściem. Był wysoki i bardzo umięśniony. Miałam wrażenie, że szwy koszuli, którą miał na sobie trzymały się na ostatniej nitce.
Sterydziarz.
- Będziesz miała jeszcze jedno zadanie, ale to opowiem ci później.
Zastanawiałam się czy z wrażenia nie stałam otwartymi ustami. Elegancja i przepych luksusów był nie od opisania. Gdy weszliśmy do środka zaparło mi dech w piersiach. Wszystko było pozłacane. Dosłownie wszystko. Nawet lokaj przechodzący obok miał złote rękawiczki, a na tacy którą niósł znajdowała się jedna kostka czekolady w identycznym odcieniu.
Gdzie ja jestem?
Rozglądałam się na boki. Wszystko pokrywały marmurowe kafelki. Na ścianach wisiały obrazy z martwą naturą. Na samym środku znajdowały się schody, a przed nimi ogromny grafitowy fortepian. Byłam zdezorientowana, speszona i poniekąd przytłoczona. Nigdy nie byłam w takim miejscu. Zagapiłam się w jeden punkt, gdy Holt szturchnął mnie w ramię.
- Nie postarali się w tym roku. - pokręcił zniesmaczony głową. - W zeszłym roku czerwony dywan był dłuższy. Świat schodzi na psy.
- W zeszłym roku też przyszedłeś z dziewczyną poznaną dzień wcześniej? - uniosłam jedną brew.
- Nie, znałem ją tydzień, a mimo to zjebała sprawę. - odburknął. - O tam, widzisz? - dyskretnie wskazał na mężczyznę w czarnym garniturze. Nie wyróżniał się jakoś za szczególnie, co druga osoba na tym wydarzeniu była ubrana tak samo. Nie był wysoki, a jedynie bardziej smuklejszy. Jego znakiem rozpoznawczym stał się wąs, który był zakręcony po obu stronach do góry. - Nazywa się Xander Donowan. Jest z konkurencyjnej kancelarii.
- To dlaczego jest na waszym bankiecie? Od tak wpuszczacie tu wroga?
- Zależy nam, aby przeszedł do naszej firmy, ale negocjancie nie idą pomyślnie. Zapamiętaj tą twarz. Później w czymś mi pomożesz.
CZYTASZ
Born to Die
RomanceDwudziestoletnia Melisa Mays w swoim młodym wieku popełniła dużo błędów - za dużo. Zejście na złą ścieżkę doprowadziło do autodestrukcji. Nie mając innego wyjścia stawia wszytko na jedną kartę. Upozorowując własną śmierć, aby zacząć życie od nowa. J...