W życiu każdego człowieka nadchodzi dzień, kiedy musi zastanowić się nad samym sobą. Nad tym jakie jest jego życie i czy w ogóle ma jakąś przyszłość. Cóż, odpowiedź na to drugie w moim przypadku brzmi: w żadnym wypadku. Warto też dodać, że nie wynika to z niskiej samooceny, problemów z rodzicami czy po prostu z kwestii bycia realistą i znaniem własnych możliwości, które i tak nie są jakieś szczególnie szerokie.
Właściwie to sprawa jest bardziej złożona. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie tak znowu rzadko wypominano mi, że jestem niezdarą i powinno się mnie trzymać pod kluczem, bo zagrażam zdrowiu i życiu ludzi naokoło. Jednak dopiero niedawno się o tym przekonałem i to tak, że będę o tym pamiętał w dniu mojej śmierci.
Był siedemnasty października, a ja leżałem na łóżku zastanawiając się, jak mogłem doprowadzić do tego, że moja siedemdziesięcioletnia babka wylądowała w szpitalu ze złamaną nogą.
— Theo? — Do mojego pokoju wszedł ojciec. Podszedł do mnie i zajął miejsce obok na łóżku. Wyglądał na zmartwionego.
— Tak, tato?
— Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
— Cóż... nie licząc poczucia upokorzenia, obrzydzenia do samego siebie i poirytowania własnym zachowaniem, tak, jest w porządku. — Zmusiłem się do uśmiechu, starajac się rozładować atmosferę, jednak ojciec go nie odwzajemnił. — Co z babcią?
— Jakoś się trzyma — odparł tata, jednak sposób w jaki to powiedział utwierdził mnie w przekonaniu, że nie jest to powodem jego wizyty. — Słuchaj, Theo, chciałem o czymś z tobą pogadać. A lepiej to zrobić teraz, jesteś już w takim wieku, że...
— Przepraszam za ten samochód! — wypaliłem, chcąc przyspieszyć proces rozmowy, która mogła prowadzić jedynie do szlabanu. — Naprawdę, to był wypadek.
Ojciec posłał mi spojrzenie, mówiące "co ty pierdolisz?" więc natychmiast się zreflektowałem.
— To znaczy — Zaśmiałem się sztucznie, chociaż wcale nie było mi do śmiechu — o czym chciałeś pogadać?
— O kole łowieckim.
W niezbyt wielkiej społeczności naszego miasta, każdy z ojców klubu łowieckiego zmuszał syna, żeby do niego dołączył. Tak też poznałem mojego najlepszego kumpla, Lucasa — był on synem pana Wixxa, który z kolei był najlepszym przyjacielem mojego taty od niepamiętnych czasów. I choć oboje w równym stopniu ubolewaliśmy nad tym, że czeka nas los nowego rekruta koła łowieckiego, to najwyraźniej ja byłem pierwszy w kolejce do spełnienia oczekiwań ojca.
— Ach, tak...
— Słuchaj, synu. — Ojciec położył mi dłoń na ramieniu, a ja spojrzałem wymownie w sufit, modląc się, żeby jakaś nadprzyrodzona siła pomogła mi uniknąć losu męczennika. — Wiem, że jakoś nie kwapisz się do dołączenia, ale to nic. Naprawdę — dodał widząc moje uniesione brwi. — Po prostu chciałbym, żebyś spróbował. Jak ci się nie spodoba, to zrozumiem, jednak na razie przynajmniej chciałbym, żebyś sobie postrzelał. — Ojciec chyba domyślał się, co się dzieje w mojej głowie, bo po chwili namysłu powiedział jeszcze: — Dam ci dwadzieścia dolców.
— Stoi! — zgodziłem się bez wachania. Tak, pieniędzmi nietrudno mnie było przekupić. Zerwałem się z łóżka i rzuciłem w stronę drzwi. Ojciec pokręcił głową z niedowierzaniem. — To gdzie jest ta broń?
— Chodź, zaprowadzę cię.
Tajemniczym miejscem, w którym tata trzymał broń, był garaż. Rzadko kiedy tu bywałem — w końcu po cholerę miałbym wchodzić do garażu, kiedy nawet nie mam prawka? — jednak ojciec spędzał tu całkiem sporo wolnego czasu, nie licząc czasu spędzanego ze mną.
CZYTASZ
deadman
Teen FictionKojarzycie te wszystkie żarty, w których śmiejecie się z niezdarnych osób, przykładowo mówiąc, że trzeba coś z nimi zrobić, bo zagrażają zdrowiu lub życiu ludzi naokoło? Cóż, sprawy przybierają nieco inny obrót, kiedy faktycznie do tego dochodzi i n...