Pamiętam, kiedy miałem siedem lat i grałem z Lucasem w berka. Cóż, może nie był to berek, ale tak wtedy postrzegałem zabranie komuś jego zabawkowego samochodu i uciekanie przed nim do momentu, aż mnie złapie. Tamtego dnia nasza "gra" miała miejsce w salonie, chociaż rodzice wyraźnie nakazali nam biegać jedynie na dworze. Uciekałem przed nim z tym jego ślicznym, czerwonym porsche. Kiedy omijaliśmy stół, uznałem, że zablokuję mu przejście krzesłem, żebym zyskał trochę przewagi. Dlatego, zaraz po tym jak minąłem krzesło, przesunąłem je w taki sposób, aby odciąć drogę Lucasowi. Mój plan był taki wspaniały, że aż okropny. Lucas złamał nos, a ja znienawidziłem grę w berka. I po raz pierwszy uznałem, że jestem przeklęty.
Po tym wydarzeniu przez wiele dni czułem się źle. Nie jadłem, prawie nie spałem. Miałem straszne wyrzuty sumienia, chociaż Lucas wcale nie był na mnie zły. Byłem na siebie wściekły i karałem się za to, co zaszło. Minęło mi dopiero po tygodniu, kiedy Lucas wpadł na pomysł odwdzięczenia mi się pięknym za nadobne. Wylądowałem w szpitalu ze złamaną ręką i oboje uznaliśmy, że jesteśmy kwita.
Dziesięć lat później zastrzeliłem faceta i zwróciłem się o pomoc do mojego najlepszego przyjaciela, który był jedną z niewielu osób, którym bezgranicznie ufałem. Wtedy ponownie dopadło mnie to uczucie. Rzecz w tym, że nie mogłem prosić Lucasa, aby również kogoś zabił i poprosił o pomoc mnie, bo to nie miało najmniejszego szensu (owszem, taką opcję też rozważałem), więc stało się to, co poprzednim razem. Czwarty dzień po śmierci Freddy'ego był czwartym dniem bez snu. Byłby też czwartym dniem bez jedzenia, gdybym nie miał Lucasa i Alice. I choć byłem im wdzięczny za ich pomoc, była ona jedynie dodatkiem do tysiąca rzeczy, z którymi kiedykolwiek mi pomogli.
— Leci samolocik — zażartowała sobie Alice i zbliżyła widelec w stronę moich ust. Tamtego siedzieliśmy u Lucasa w domu i udawaliśmy chorobę. Miałem czas do siedemnastej, zanim któreś z rodziców wróciłoby do domu i zauważyło, że nie leżę w łóżku, krztusząc się flegmą i nie mogąc oddychać nosem.
— Haha, bardzo śmieszne — powiedziałem sarkastycznie, po czym odebrałem jej sztuciec, na którego końcu znajdował się jeden mały groszek i samodzielnie włożyłem go do ust.
— Grzeczny chłopczyk — Lucas zmierzwił mi włosy, jakbym był trzyletnim dzieciakiem. Najwyraźniej jemu i Alice nabijanie się z mojego poczucia winy sprawiało nienaturalną przyjemność.
— Wiecie, że to wcale nie jest śmieszne, prawda? — upewniłem się i popatrzyłem na nich z niechęcią.
— Najpierw przestań się zachowywać jak ofiara, pajacu — Alice walnęła mnie mocno w ramię, po czym wstała i podeszła do zamrażarki, z której wyjęła opakowanie lodów. Nie byłem pewien, czy spożywanie lodów w domu osoby, która akurat podawała się za chorą, było dobrym pomysłem, ale ją wydawało się to mało obchodzić.
— Właśnie, stary. Przecież już mówiliśmy ci, że nie mamy do ciebie żalu.
— Mów za siebie, Wixx — Alice znowu zajęła swoje miejsce przy stole i zabrała się za jedzenie lodów. Pewnie nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby się z nami podzielić, a ja jako "chory" prosząc ją, robiłbym coś niesamowicie głupiego. — Ja nadal jestem na niego wkurzona.
— Hej! Współpracuj trochę!
— Aaa, racja. Bardziej jestem wkurzona na ciebie.
— Poważnie?
— Tak, poważnie. Właściwie to powinnam iść na policję i oskarżyć was o porwanie, a jeszcze wcześniej powiedzieć "spotkamy się w sądzie" czy coś takiego. Dopiero potem wyłudziłabym od was obu po sto tysięcy, bo nie będziecie chcieli iść za kratki.

CZYTASZ
deadman
Teen FictionKojarzycie te wszystkie żarty, w których śmiejecie się z niezdarnych osób, przykładowo mówiąc, że trzeba coś z nimi zrobić, bo zagrażają zdrowiu lub życiu ludzi naokoło? Cóż, sprawy przybierają nieco inny obrót, kiedy faktycznie do tego dochodzi i n...