15

300 26 2
                                    

Uderzenie Malfoya nie było jednym z najbardziej błyskotliwych pomysłów tego dnia. Ślizgon nie wykonał żadnego ruchu, który miałby go uchronić przed ciosem, co samo w sobie wydawało się Harry'emu dziwne. Zrozumiał swój błąd dokładnie w sekundę później, gdy odczuł siłę własnego uderzenia na twarzy. Jęknął głośno nie tyle z bólu co z zaskoczenia i został odrzucony od łóżka.

Pod palcami co prawda nie czuł krwi, ale nos zaczynał mrowić tak, jakby miał zamiar opuchnąć.

- Co do cholery? - spytał.

Malfoy spojrzał na niego kpiąco i wydął usta.

- Chyba jestem nietykalny, Potter - oznajmił mu zadowolonym tonem. - Następnym razem dobieraj ostrożniej czarodziejów odpowiedzialnych za ochronę twojego domu, bo może się okazać, że w pierwszej kolejności magia za Pana obierze Twórcę.

- Dom cię chroni? - Niedowierzanie było doskonale słyszalne w jego głosie.

W zasadzie nie mógł sobie wybaczyć, że nie wpadł na to wcześniej.

- Czerpie z mojej magii - wyjaśnił mu chłodno Malfoy. - A teraz żegnam - dodał sięgając po grubą księgę.

ooo

Harry wyszedł kierując się prosto do swojego pokoju. Upadł ciężko na łóżko, a potem spojrzał na zaskoczonych współlokatorów gnieżdżących się na tak małej powierzchni. Cały ten tydzień kosztował go tyle energii, że teraz czuł się jej kompletnie pozbawiony. I to nie była tylko kwestia magii, która teraz jakimś cholernie ślizgońskim sposobem przelewała się od niego przez dom do żył Malfoya, utrzymując tego ostatniego w dobrym zdrowiu.

Gdyby zdarzyło się to na polu walki, już bym nie żył - pomyślał.

Zaraz potem przez głowę przemknęły mu słowa Ślizgona, który już planował swoją przyszłość, twierdząc, że dla Wielkiej Brytanii jest stracony. W zasadzie nie potrafił nie przyznać Malfoyowi racji, ale przyznanie tego w tak otwarty sposób musiało mieć na celu też coś z goła innego. I Harry zastanawiał się od czego to miało odwrócić jego uwagę.

Wbrew temu co sądzono, Malfoy był gadatliwy. Zawsze lubił okazywać swoją wyższość nad innymi, ale robił to też w dość specyficzny sposób. Jeśli ktoś potrafił słuchać, mógł wyciągnąć z jego wypowiedzi coś więcej.

Pewnikiem było, że Ślizgon nie chce być skazany na ich pomoc po wojnie. Nie chciał być od nich zależny, a dość agresywne zachowanie, gdy tylko Harry o tym wspominał, świadczyło tylko o tym, że tak się czuł. Na zbyt wiele jak do tej pory się zgodził, robiąc niewielkie uwagi, dodając wyłącznie nic nie znaczące klauzule do cichych umów, które pomiędzy sobą zawierali.

- Gabriel i Steve wyjeżdżają jutro do Francji - poinformowała go Ginny, gdy rzucił pytające spojrzenie w kierunku samopakujących się kufrów. - Fleur i Gabriel porozmawiają z krewnymi od strony babki, wilami - uzupełniła, gdy wzruszył ramionami. - Może włączą się do wojny. Jeśli nie, ukryją. Grozi im takie samo niebezpieczeństwo jak wilkołakom czy olbrzymom.

Harry pomruczał coś niewyraźnie, kiedy Francuzka uścisnęła go lekko.

- Ja tobie nigdy nie zapomni ratunek - zaszczebiotała z fatalnym akcentem.

Jak do tej pory tylko Fleur udało się na tyle opanować angielski, by zrozumienie jej nie było problematyczne.

- Wieczori urządzami pożegnania - dodała machając długimi rzęsami, które zapewne niejednego doprowadziły do obłędu.

Steve, jak to miał w zwyczaju, nie pozwolił entuzjazmowi dziewczyny przejąć nad sobą kontroli. Uśmiechnął się tylko lekko, dając do zrozumienia, że pożegnanie w formie przyjęcia nie jest jego największym marzeniem. Harry podejrzewał, że przed podróżą przydałby mu się raczej sen. Gabriel nie zawsze dostrzegała konsekwencje i niebezpieczeństwa wynikające z działań wojennych wokół.

A kiss that tasted like blood || Drarry ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz