PERSONA NON GRATA

52 4 6
                                    


Reszta roku szkolnego minęła bez większych komplikacji. Miałam kilka misji, które kończyły się perfekcyjnie.

Zaczynało mi się podobać w tym miejscu. Jednak wiedziałam, że to zły świat i powinnam trzymać się od niego z daleka.

Ale nie umiałam.

Fuches i Marcus byli zadowoleni z moich postępów. Ja również byłam z siebie dumna. Miałam nadal problem z zabijaniem, ale zaczynałam się już przyzwyczajać do trupów.

Dlaczego?

Bo moja osoba zaczynała zyskiwać rozgłos wśród gangów. Gdy o tym usłyszałam, czułam, że jestem ważna, więc zaczęłam zaciskać zęby i co jakiś czas strzelać.

Siedziałam w jednej z sal do wykładów i przeglądałam akta kolejnej misji. Fascynowałam się nią, ponieważ miałam wyjechać do Meksyku. Nigdy nie opuszczałam Brighthope, jedynie jeździłam do babci, ale to nie to samo. Inny stan, inni ludzie, inna kultura. Po prostu cudownie.

- Witaj Valeri – drzwi się otworzyły i stanął w nich Fuches. – Jak po ostatniej misji?

Zawsze, gdy Fuches wiedział, że kogoś zabiłam to pytał jak się czuję. Nie chciał, żebym czuła to, co za pierwszym razem. Wolał dmuchać na zimne.

- Dobrze – odpowiedziałam nie odrywając wzroku od papierów. – Wiesz co Fuches, to będzie nieziemskie. Niby to nadal Ameryka, ale jednak Meksyk. Przeraża mnie fakt, że to jakaś mafia narkotykowa.

- Dlatego jesteś tylko przynętą, ale pamiętaj, że nie musisz jechać.

- Na luzie.

- Będą tam specjaliści, więc możesz czuć się bezpiecznie. Ale pamiętaj jedno słowo i nie musisz jechać.

- Tacy specjaliści jak Adam? – rzuciłam z przekąsem.

Widziałam jak mięśnie Fuches się napinają i przybiera zmartwiony wyraz twarzy. Mi też zrobiło się trochę niedobrze na wspomnienie tamtych dni, dlatego zaczęłam się śmiać. Na co Fuches się trochę rozluźnił.

- Przecież żartuję staruszku.

Fuches tylko pokręciło głową i wstał z krzesła. Chwycił za laskę i zaczął kierować się w stronę drzwi wyjściowych.

- Pamiętaj Valeri, daj tyle ile możesz stracić – spojrzałam na niego lekko zdezorientowanym wzrokiem. – Więc, ile możesz stracić?

- Nie mam nic do stracenia.

Widziałam jak mężczyzna lekko się uśmiecha. Zastukał laską w podłogę.

- Dobra odpowiedź. Dawno jej nie słyszałem.

Odwzajemniłam uśmiech i wróciłam do przeglądania mojej przyszłej misji w Meksyku.

*

Pierwszy tydzień lipca minął spokojnie.

Wstałam niewyspana, bo późno wróciłam z misji. Gdy robiłam sobie płatki na śniadanie, słyszałam jak mama ogląda poranne widomości.

- Zamachowiec został postrzelony przez policjantów jeszcze przed wejściem na stację. Gdyby doszło do katastrofy zabitych zostałoby nawet sto osób, w tym również dzieci.

- Dobrze, że celnie strzelał ten policjant – wymamrotałam pod nosem.

Przyzwyczaiłam się do faktu, że moje działania przypisuje sobie policja. Nie robiło to na mnie już większego wrażenia. Na początku się podburzałam, ale najważniejsze, że gangi wiedziały, że to moja zasługa.

FAREWELLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz