Rozdział 4

185 7 10
                                    


Natalie

Ben jest zachwycony. Takie obiadki i inne cyrki są na maksa w stylu jego i jego "idealnej" rodziny. Aż dziwne, że przez te kilka tygodni od kiedy przeprowadziłam się do New Haven nie zaprosili mnie do siebie. Na dobrą sprawę od tych kilku tygodni nie byłam ani razu u niego. To że mieszkałam sama z Chloe dawało na dużo więcej przestrzeni i swobody niż siedzenie po cichu w jego pokoju. Najgorsza była chyba jego nadopiekuńcza mama, która non stop krążyła przy drzwiach do jego sypialni, żeby wparować do środka pod byle pretekstem gdy usłyszy coś niepokojącego.  Szkoda tylko, że ta opiekuńczość znikała przy każdej podniesionej ręce na Bena... Ale to nie czas żeby o tym rozmyślać.

- To na pewno dobry adres? - Pyta kiedy parkujemy pod kamienicą, w której mieszka Adams.

- Już tu przyjeżdżam, więc tak. - Odpowiadam lekko urażona chwytając bukiet ciętych kwiatów, który postanowiłam kupić i podarować Olivii. Wydawało mi się głupie przyjście do kogoś w odwiedziny bez prezentu, a że ona ma na dobrą sprawę wszystko, to kwiatki wydały się odpowiednie. Mam tylko nadzieję że ona ani jej mąż nie mają uczulenia. Poprawiłam letnią, białą sukienkę i przejrzałam się w szybie samochodu. Wyglądałam hm... znośnie. Żadna ze mnie modelka Victoria Secret, ale nie było najgorzej. Przesiadywanie na balkonie podczas tych upałów sprawiło, że moje nogi były lekko muśnięte słońcem co ładnie korespondowało z bielą sukienki, sięgające mi do polowy uda.

- Wyglądasz ślicznie. - Poczułam dłoń Bena na biodrze i się uśmiechnęłam. - A teraz chodź, nie wypada się tak spóźniać.

- Tak spóźniać? - Zdziwiłam się sięgając po telefon, jest dopiero 14:04

- No właśnie. - Pociągnął mnie do wejścia. Zapukałam i dosłownie w tym samym momencie drzwi się otworzyły. W środku nie stała Olivia. Stał hot profesorek, którego spotkałam na wydziale. Dzisiaj znów miałam na sobie buty na obcasie, tym razem różowe, na wysokim słupku, i znów byłam od niego wyższa. Przejechał po mnie wzrokiem od góry do dołu, uśmiechając się półgębkiem. Nagle poczułam, że sukienka chyba jednak zakrywa za mało ciała. Nie poświęcił mi więcej czasu, cała ta sytuacja trwała dosłownie sekundę a mimo to serce mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Spojrzał na Bena uśmiechając się do niego przyjaźnie. 

- Wchodźcie. - Zaprosił nas gestem dłoni. - Nie zdejmujcie butów. - Matthew. - Wyciągnął smukłą rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją i odwzajemniłam uśmiech.

- Natalie. - Odpowiedziałam i szybko schowałam dłoń za plecy

- Ben. - Mój chłopak przywitał się z gospodarzem, który od razu poprowadził nas w głąb domu, do jadalni gdzie Olivia stawiała na stole półmisek z ziemniakami.

- Natalie! Ben! - Powiedziała rozentuzjazmowana idąc z naszym kierunku z rozłożonymi ramionami. Czuję się jak w cyrku. To w ogóle nie jest mój klimat, a sztuczność bijąca z tego miejsca jest aż rażąca.
Widać, że Olivii bardzo zależy żeby każdy był zadowolony, a każdy szczegół idealnie dopracowany i dopięty na ostatni guzik. Wszyscy już usiedli a ona biega od stołu do kuchni cały czas coś poprawiając, i za każdym razem gdy stawała przy swoim krześle pociągała łyk wina. Ben rozmawiał z Matthew o studiach, egzaminach i innych rzeczach, które w ogóle mnie nie interesowały więc wyłączyłam się na moment oglądając wnętrze mieszkania. Ładne, czyste i minimalistyczne, dokładnie takie jak je zapamiętałam. Brakowało jedynie cocker- spaniela o imieniu Bobi. Z tego co mówiła mi mama, jej były mąż zabrał go razem z sobą gdy kilka lat temu od niej odszedł.


Te popołudnie było krępujące i dłużyło się niemiłosiernie. W końcu zadzwonił mój telefon, który okazał się zbawienny.

Shame On YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz