Po dwóch godzinach rodzina wróciła do zajazdu, zaopatrzona w ciupagę (musiałam! - tłumaczyła Agata), wściekle drogą odbitkę zdjęcia z niedźwiedziem, plamę po lodach na Marcinowej koszuli i gumowego kurczaka dla Wafla.
- Jesteście strasznie drętwi, do wieczora jeszcze daleko. A my co, siusiu, paciorek i spać? - rozżalona Zuza zmywała makijaż przed lustrem.
- Zdążysz poszaleć, nie bój się, w weekend tu będzie impreza co krok, mam pełne kieszenie ulotek - ziewnął Marcin. - Was też golonka tak usypia?
- Śpij, póki możesz - Agata uśmiechnęła się złośliwie. - Jedna z najbliższych imprez jest dzisiaj, naprzeciwko naszych okien. A wiesz, co grają?
- Nie...?
- Góralskie disco, mega mix - wyjaśniła pogodnie, a Szewczyk nakrył twarz poduszką i jęknął.
- A my będziemy tu siedzieć jak te kołki, no chodźmy jeszcze gdzieś - marudziła Zuza, z makijażem zmytym do połowy. - Ja się podmaluję z powrotem i możemy iść, no proszę, nie bądźcie takimi sztywniakami!
- Masz jedno oczko bardziej - zainteresował się Marcin, zerkając spod poduszki na swoją pierworodną. - Zrób sobie to drugie, bo przed góralskim disco jestem gotów uciekać, jak najszybciej i byle dalej.
Państwo Szewczyk wraz z Zuzą tym razem zostawili Wafla w pokoju.
- Pilnuj barana, dobry piesek - Agata cmoknęła psa w ucho i skrzywiła się. - Tylko śmierdzący. Dzisiaj z nami nie śpisz, nawet o tym nie myśl.
Wafel zamachał ogonem i ziewnął. Kto by tam wybrał łóżko i jakieś tam pierzyny, mając pod nosem coś tak cudownego. Wtulił pysk w baranie kłaki i natychmiast zasnął.
- Popatrz, to kółko zainteresowań dopiero teraz wychodzi z restauracji - zauważył Marcin, wskazując dyskretnie wysypujące się przez drzwi emerytki.
- Jakie kółko zainteresowań? - nie zrozumiała jego małżonka.
- Wszystkie żywo zainteresowane naszym gospodarzem, nie zauważyłaś? Facet widocznie ma coś, czego ja nie mam - westchnął z udawanym żalem.
- Portki z parzenicą i muszelki na kapeluszu - szepnęła Zuza. - Kupimy ci takie, zadasz szyku po powrocie, chcesz?
- E tam, nie opędzę się od kobiet, a z wami dwiema to i ta już mam sto światów.
- Oj biedny ty - pożałowała go Agata. - No niech będzie, za to ty wybierasz lokal.
Wylądowali wreszcie w urokliwej piwnicy, w której rolę stołów pełniły wielkie beczki, a krzesła i ławy były dziwaczną zbieraniną stylów. Także tu góralski duch unosił się nad głowami, jak to w Zakopanem. W tle przygrywało jednak nie disco, ale przyjemna muzyka ludowa wygrywana na skrzypcach. Marcin sapnął z zadowoleniem.
- Tu wytrzymam, trzeba poszukać stolika - rozejrzał się bezradnie.
Knajpka była załadowana po brzegi turystami, łaknącymi wrażeń, góralskiej muzyki i piwa. Zwłaszcza piwa.
- Patrz, czy to nie jest Heniek? Ten wasz kadrowiec? - Agata szturchnęła męża w bok. - Nie mówił ci, że się tu wybiera na urlop?
- Nie mówił, nie jesteśmy ze sobą aż tak zżyci, żeby o tym gadać. Ale to chyba faktycznie on, a ta blondyna to jego żona. Był z nią na jakimś pikniku firmowym.
- Całe szczęście, że żona, bo jakby był tu z jakąś swoją flamą, to by wyszło trochę głupio.
- No, trochę na pewno. Ale chodźmy, nie będziemy tak stali na środku. On już mają mało w kuflach, może uda nam się dosiąść, na tej ławie jest kawałek miejsca.
Przedarli się przez pachnący piwem tłum gości. Henryk na szczęście zobaczył ich z daleka i pokiwał dłonią, przywołując ich bliżej. Po chwili siedzieli mocno stłoczeniu na dwóch ławach - Henryk z żoną na jednej, a na drugiej Zuza i Marcin, na którego kolanach umościła się tymczasowo Agata,
- Mój ty słodki pulpeciku - jęknął jej mąż, delikatnie podduszony. Agata palnęła go pieszczotliwie w ucho i zagaiła rozmowę.
- Państwo też na urlop?
- Mamo, nie rób obciachu - Zuza wywróciła oczami. - Przecież widać, że nie do pracy!
- Jakbym słyszała naszego syna, trzeba ich kiedyś ze sobą zapoznać - gruchnęła śmiechem blond Gośka, ściskając z entuzjazmem swojego Heniutka. - Prawda, misiulku, że to świetny pomysł?
Marcinowi piwo poszło nosem.
- Mocno gazowane tu mają...
- Nie gadaj - Henryk westchnął z rezygnacją. - Niech zgadnę, po powrocie będę miał w robocie nową ksywę, co?
- Tak, misiulku. Ale teraz dam ci jeszcze pożyć. Opowiadaj, od jak dawna tu siedzicie i co nam możecie polecić. Bo na razie to widzieliśmy dzieciaka lejącego do basenu, góralskie psychofanki i niedźwiedzia w adidasach.
- O, to pewnie ten sam, z którym mam zdjęcie - ucieszyła się Gosia. - My niewiele więcej, byliśmy na razie na termach w Bukowinie, na spacerku w Dolinie Kościeliskiej i w Jaskini Mroźnej. Ale Heniutek zgubił tam latarkę i trochę się boczył, więc dzisiaj na spokojnie, knajpy, zakupy, piwo.
- Po co ci latarka, przecież tam chyba wszędzie na trasie są lampy? - zdziwił się Marcin.
- Syn mi dał przed wyjazdem, zaczytuje się ostatnio w jakichś książkach o grotołazach, toprowcach i Bóg wie kim jeszcze. Ubzdurał sobie, że jeśli odłączymy się od grupy, to własne źródło światła nas uratuje. I teraz to się nazywa, że ja zgubiłem. Ale zapytaj ją, kto latarkę wtedy niósł!
- Naprawdę? Nie pamiętam - zdziwiła się demonstracyjnie Gosia. - Ale my tu gadu gadu, a mamy jeszcze w planach imprezę z góralskim disco, gdzieś tu niedaleko. Podobno super!
- Tak, coś o tym słyszałem - uśmiechnął się krzywo Marcin, ignorując spojrzenie Heńka, którego oczy niemo błagały ratuj mnie.
- Pójdziemy też do jakiejś jaskini? - zapytała Zuza, kiedy wreszcie rozsiedli się wygodniej przy stoliku. - Przynajmniej pozwiedzać, skoro uparcie nie chcecie imprezować. Pan Heniek na pewno super się teraz bawi - zachichotała. - A wam kiedyś będzie łyso, że mieliście okazję spróbować i nic, zobaczycie. Jeszcze będziecie tego żałować.
- Zabrzmiało jak groźba. Obciąć ci może kieszonkowe? - upewnił się jej ojciec, skutecznie zamykając córce usta. - Za moich czasów to studenci nie byli tacy wyszczekani, jak ta, o - wskazał Zuzę ruchem głowy. - Wypisz, wymaluj mamusia.
- Masz szczęście, że mi się nie chce wdawać z tobą w dyskusje, bo bym ci powiedziała, że najpierw sobie popatrz na swoją mamusię. My to przy niej jesteśmy jak takie dwa puchate kotki. Jaskółeczki takie. Tyciusieńkie, wiesz? Takie tyyyyycie tyciuniuleńkie.
- Mocną kawę proszę - Marcin zwrócił się do przechodzącej obok kelnerki. - Dobre macie to piwo, ale my już podziękujemy.
- Nie jestem pijana, mówiłam prawdę - Agata oparła rękę na dłoni i ziewnęła. - I w ogóle słuchaj żony, mogłeś trafić gorzej.
- Mogłem.
- I nie trafiłeś.
- Nie trafiłem.
- A ta ruda ze studiów?
- Jaka ruda? - zainteresowała się Zuzka. - A jak pytałam kiedyś o wasze poprzednie związki, to mówiliście, że nie ma o czym mówić!
- No bo nie było - wyjaśnił Szewczyk cierpliwie, jednocześnie odklejając żonę od stołu, bo zaczynała przy nim przysypiać. - Ruda to była dziewczyna mojego współlokatora, straszna zołza.
- To dlaczego mama teraz o niej wspomniała? - dopytywała podejrzliwie dziewczyna.
- Bo kobieta zawsze wywlecze jakiś argument od czapy, byleby tylko go użyć do udowadniania swoich hipotez - odpowiedział pogodnie Marcin, jednocześnie wręczając kelnerce napiwek i sterując Agatą pomiędzy stolikami. - Jesteś jeszcze za młoda, ale nauczysz się, to nieuniknione - westchnął lekko i cała rodzina Szewczyków opuściła lokal.
CZYTASZ
Dżem z ostu
ChickLitSą takie kobiety, z którymi owszem, można dyskutować, ale prościej jest zgodzić się na ich pomysł, niż wytłumaczyć, dlaczego nie. To właśnie sprawia, że mąż Agaty, jej matka, córka oraz pies, zostają rzuceni na głęboką wodę - do zapuszczonego pensjo...