Dżem z ostu, cz. 10.

9 0 1
                                    


Kilka następnych tygodni upłynęło Szewczykom na ogarnianiu bieżących spraw. Marcin zdołał przekonać zarząd firmy, żeby pozwolono mu na próbę przez kilka najbliższych miesięcy pracować zdalnie. Dzięki temu nie tracił posady, niezbędnej przecież do uzyskania kredytu. Po cichu planował, że jeśli szalony pomysł Agaty wypali, to w przyszłości rzuci pracę w agencji, ale o tym szefowie na razie wiedzieć nie musieli. Dostali tylko informację, że pozmieniała się sytuacja rodzinna Szewczyka i ten wyjeżdża prawie trzysta kilometrów dalej, żeby zamieszkać z całą rodziną wraz z teściowa. O szczegółach nikt nie musiał wiedzieć.

Agata, równie bezczelnie co beztrosko, podpisała umowę kredytową i dopiero wtedy złożyła wypowiedzenie, wybierając jednocześnie zaległy urlop, żeby móc wszystkiego dopilnować osobiście.

Zuza była trochę podekscytowana, ale październik i nowy rok akademicki nadeszły na tyle szybko, że wpadła w swój zwykły rytm, pojawiając się w domu raz na dwa tygodnie. Agata zdawała jej co prawda telefoniczne relacje z postępów, ale po dziewczynie spływało to trochę jak woda po kaczce, bo jej myśli zaprzątał aktualnie pewien Tomasz z AWF-u.

O dziwo, najmniejszym problemem okazało się przekonanie do pomysłu matki Agaty. Zmęczona samotnością w pustym domu, zdecydowała się natychmiast. Mieszkanie i dom zostały wystawione na sprzedaż, a otrzymany kredyt wystarczył na naprawdę frontowych schodów pensjonatu, i zaliczkę dla właściciela „Krystyny", który chyba nie dowierzał własnemu szczęściu i obiecał, że będąc na miejscu pomoże nadzorować prace ekipy remontowej.

Co o tym wszystkim sądziła pani Helena, nie wiedział nikt. Grodzki nie miał ochoty z nią rozmawiać więcej, niż to konieczne, bo napsuła mu dostatecznie dużo krwi. Ograniczył się więc do przekazania jej radosnej wieści, że budynek został sprzedany, ona oczywiście w dalszym ciągu będzie miała zapewniony wikt i opierunek, a nowi właściciele to bardzo sympatyczne małżeństwo, które chyba ma fioła na punkcie tradycyjnego stylu góralskiego, więc „będzie dobrze, będzie pani zadowolona".

– Boję się – przyznała się Agata w połowie listopada, wracając z matką od notariusza, bo cudownym zrządzeniem losu dom udało się sprzedać w miarę szybko. Budynek w dobrym stanie, w tej cenie i w pełni wyposażony stanowił na rynku nieruchomości poważną konkurencję dla innych ofert.

– Chcesz się wycofać? – pani Anna przestraszyła się trochę. Pół godziny wcześniej podpisała dokumenty, zobowiązując się jednocześnie do opuszczenia domu najpóźniej do połowy grudnia. – To nie mogłaś się zastanawiać wczoraj, a nie teraz mi psuć nerwy? Ty wiesz, jak mi ciśnienie skacze!

– Jezu, mamo – mruknęła Agata, lawirując oplem pomiędzy krzywo zaparkowanymi samochodami. – Nie wycofać, tylko jak pomyślę, że w tym tygodniu mamy jechać i poznać tę Bukowską, to mam ciarki na plecach.

– I oczywiście musieliście to zostawić na ostatnią chwilę?

– Musieliśmy! Nie denerwuj mnie, bo tu zaraz w coś przyszoruję, patrz, jak ci kretyni parkują! I Marcin się ze mną rozwiedzie jeszcze przed przeprowadzką, przecież on kocha tego grata! Nie widzieliśmy się z nią wcześniej, bo za pierwszym razem nie wyściubiła nosa z pokoju. Wtedy, kiedy spotkaliśmy się z Grodzkim w czasie naszego urlopu. Jak jechaliśmy oglądać wszystko dokładnie, już pod kątem kupna, to jej nie było, albo udawała.

– A ostatnio, jak podpisywaliście umowę?

– Przecież to było u notariusza, jej tam nie było.

– Patrz, jakie to dziwne – zadumała się Anna. – Tak po prostu można sobie sprzedać człowieka razem z domem, jak jakieś krzesło. Wcale nie wiem, czy mi się to podoba. Zresztą, co ja gadam. Wcale mi się nie podoba! Jak ona musi się teraz czuć?

– Nic nie poradzę – mruknęła Agata, wisząc na kierownicy. – Jak jedziesz, palancie! Prawo jazdy masz z czipsów?! Co za ludzie, patrz, no święte krowy. A pani Helena na pewno się ucieszy, że nie chcemy tam wszystkiego pozmieniać, unowocześnić. Grodzki miał jakieś dziwne plany, chrom, cała ściana ze szkła, takie trendy bajery, bez sensu zresztą. Nam się tam spodobało właśnie to, że ten budynek jest taki autentyczny, niby wielki, a przytulny.

Matka pokiwała głową w zamyśleniu.

– Może rzeczywiście jakoś to będzie. Zresztą przepraszam cię, ale nawet jeśli nie, to w końcu ona już swoje lata ma. Nie może przecież w tym wieku cały czas mieć siły, żeby robić komuś na złość.

– Mam nadzieję, że masz rację – Agata zaparkowała pod domem. – A teraz chodź, zrobimy sobie kawę, trzeba poświętować sprzedaż twojego domu.

Kiedy Marcin wrócił do mieszkania obładowany jakimiś segregatorami i teczkami, obie panie były już po kawie, cieście i dużej porcji domowej nalewki. Dało się to łatwo poznać po wylewności, z jaką przywitała go teściowa (Marciiiinku, no jesteś w końcu, kochany) jak i po tym, w jakim kierunku toczyła się rozmowa.

– Wybieramy sobie pokoje – oświadczyła z błyskiem w oku Agata, podsuwając mężowi pod nos stertę zabazgranych kartek. – Narysowałam plany!

– Mhm, ależ świetne plany – pochwalił Szewczyk ostrożnie. – Czy ja też dostanę to coś na dobry humor? Miałem beznadziejny dzień.

Teściowa i żona zakrzątnęły się zaraz, więc chwilę potem plany zajęły honorowe miejsce pomiędzy talerzykiem z napoleonką i kieliszkami żurawinówki.

– Patrz, o tutaj – Agata dziobała palcem kolejne kartki. – To jest piętro. W jednym z tych pokoi pod skosem mieszka pani Helena. My mamy do wyboru, czy chcemy też mieszkać na piętrze, czy wolimy parter. Ale piętro moim zdaniem lepsze, bo ładne widoki z okna i nie będzie w zimie ciągnęło od piwnicy. Wymyśliłam, że wybijemy drzwi pomiędzy jednym z tych dużych pokoi i narożnym i zlikwidujemy łazienkę w tym mniejszym. Zobacz, wyjdzie taki apartament, a drzwi od małego pokoju się zabuduje, zastawi szafą albo coś. Rozumiesz, będzie z tego taki duży salon z sypialnią i łazienką. Będzie można wydzielić jakąś ścianką mniejszy pokój dla Zuzy, na weekendy.

Marcin dyskretnie odetchnął. Przez jedną straszną chwilę myślał, że łączenie pokoi ma służyć temu, żeby teściowa zmieściła się wygodnie razem z nimi.

– A mama? – zapytał ostrożnie.

– W którejś dwójce. Tej naprzeciwko nas, albo bliżej pani Heleny. Ewentualnie na dole, bo te dolne są trochę większe.

– Żeby mi szczury z kanalizacji wchodziły przez toaletę? – żachnęła się Anna. – Widziałam taki program przyrodniczy. Albo żebym była sama na dole, jak przyjdzie jakiś włamywacz? Nie ma mowy!

– No widzisz, to już wszystko ustalone – Agata zrobiła minę zadowolonego kota. – Czyli na piętrze zostanie nam jedna wolna dwójka i sześć tych większych pokoi, a na dole cała piątka. Zgadza się?

Mąż i matka pokiwali zgodnie głowami.

– Ale wiesz, że takie przebudowywanie wymaga dodatkowych środków? – zapytał ostrożnie Marcin. – To się nie uda od razu. To znaczy możemy sobie te pokoje pozajmować i jakoś wstępnie umeblować, ale z wybijaniem drzwi i innymi przeróbkami poczekałbym do czasu, aż pensjonat zacznie jakoś na siebie zarabiać.

– No wieeem przecież – Agata przewróciła oczami. – Pomalutku i jakoś to się poukłada. Mam nawet taki pomysł, że moglibyśmy zrobić uroczyste otwarcie przed świętami i pierwszych gości zapraszać właśnie na Boże Narodzenie. Wiecie, jakiś świąteczny wypad na narty dla tych, którzy nie chcą wtedy siedzieć w domu.

– To się nie uda – odezwał się głos rozsądku w osobie Anny. – Nawet nie wiesz, jak będzie z meblami. Trzeba przeszukać strych i piwnicę i dokupić co się da od ludzi Używane będą tańsze. Musi nam wystarczyć to, że spędzimy tam święta w czwórkę.

– W piątkę – poprawił ją Marcin. – Bo chyba zaprosimy panią Helenę, co? Będzie w sumie dobra okazja, żeby się lepiej poznać, skoro mamy razem mieszkać.

– Boję się – przypomniało się Agacie, więc czym prędzej wychyliła swój kieliszek na uspokojenie nerwów. – Niech już będzie ten piątek, bo tu jajko zniosę z nerwów.

Dżem z ostuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz