9. Co kryje mrok?

107 12 56
                                    

       Gdy godzinę później przekroczyłam próg restauraji, w której umówiłam się z moim bratem i rozejrzałam się dookoła, wszystko zaczęło mnie swędzieć.

       Źle reagowałam na przepych. Złote żyrandole, zwisające na cienkich żyłkach modne grafiki służące za przepierzenia i te białe, idealnie wyprasowane obrusy zawsze sprawiały, że czułam się jak słoń w składzie porcelany. A kiedy musiałam podać nazwisko przy niewielkiej recepcji zirytowana wymamrotałam je pod nosem, a do tej pory całkiem uprzejmy kelner zmierzył mnie nieprzychylnym wzrokiem, wskazał odpowiedni kierunek i przestał zwracać na mnie uwagę.

       Gdybym była mniej zaabsorbowana wewnętrznymi rozterkami pewnie przeprosiłabym za swoje zachowanie, jednak w tej sytuacji, kiedy mój mózg był nakierowany na działanie, nie byłam w stanie wypchnąć słowa przez swoje skrzywione usta.

       Ruszyłam przez restaurację ostrożnie stąpając po błyszczącej podłodze, wypatrując Andrew i gdy wreszcie go dostrzegłam zaczęłam się wahać.

       Skąd miałam wiedzieć, jak zareaguje na moją nagłą prośbę o pomoc? Ale, czy miałam coś do stracenia?

       Chłopak w skupieniu gapił się w pękaty tom jakiejś książki, a kiedy mnie zobaczył, wkurzoną i rozbitą na milion małych, wzburzonych kawałków, odłożył ją na bok i zdjął z nosa okulary, których od niedawna używał do czytania.

       W przeciwieństwie do mnie wyglądał elegancko i doskonale wpasował się w klimat tego miejsca. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę z kołnierzykiem, której rękawy podwinął nad łokcie i dopasowane, granatowe jeansy. Sportowa torba na laptopa, z którą nigdy się nie rozstawał wisiała na oparciu krzesła, które zajmował.

       Gdy byłam kilka kroków od celu wstał i nie usiadł, dopóki ja tego nie zrobiłam.

       — Od kiedy spotykamy się w takich miejscach? — Zapytałam w ramach powitania.
— To było jedno z niewielu miejsc otwartych o tej porze, gdzie możemy w spokoju porozmawiać, Nicole. — Odparł mierząc mnie czujnie.

       No tak. Było grubo po dziewiątej. Przesunęłam przygotowane dla mnie nakrycie w głąb stołu i oparłam o niego ręce.

       — Wyglądasz źle.

       Zachciało mi się śmiać. Spotkanie z bombą atomową skrytą pod postacią Ethan'a mogło przynieść o wiele więcej szkód, więc w moim odczuciu trzymałam się conajmniej świetnie.

       — Potrzebuje pomocy.
— Co zrobiłaś? — Zapytał z trwogą pocierając brodę.

       Był poważny, trochę odległy, jednak ukrywał to za ściągniętymi w wąską kreskę ustami. Bał się tego, co może zaraz usłyszeć, ale Andrew był osobą, która nade wszystko ceniła sobie opanowanie.

       — Jeszcze nic. — Rzekłam wzdychając. — Mogę dostać szklankę wody?
— Oczywiście.

       Andrew przywołał kelnera, a ja w tym czasie próbowałam ułożyć sobie w głowie wszystkio to, o czym myślałam jadąc tutaj z Newtown. Nic nie trzymało się kupy. A obserwujący moje rozkojarzenie brat, który z wymuszonym spokojem sączył swoją kawę po prostu milczał, gdy przez kilka kolejnych minut nie odezwałam się słowem.

       — Jest ktoś, kto potrzebuje pomocy... — Zaczęłam starając się brzmieć dorośle i spokojnie. — Zanim jednak dokończę, przysięgnij że ta rozmowa zostanie między nami.
— Coś ty narobiła, Nicole?
— Nic nie zrobiłam, Andrew! — Podniosłam głos, jednak widząc ganiące spojrzenie chłopaka przykręciłam decybele. — Obiecaj!
— Okej. Obiecuje. — Odparł nieprzekonany.

DissonanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz