40. Furia.

116 13 137
                                    

       Callie trzymała w rękach młotek. Wyglądała jak demon. Była ubrana cała na czarno, a jej mina wyrażała czyste wkurzenie, bo nadeszła sobota. Apogeum. Dzień imprezy urodzinowej Santiago Rivery, i nic, jak na złość, nie układało się po naszej myśli, a Davis bardzo chciała coś z tego powodu rozwalić.

       Blake na ten wieczór postanowił przenieść się do własnego mieszkania twierdząc, że tak będzie lepiej, jednak nie mogłam pozbyć się uczucia rozczarowania i panicznego strachu, że bez niego sobie nie poradzę.

       W ciągu tych kilku dni okazało się, że byliśmy idealnymi współlokatorami. Doskonałymi kompanami zbrodni. I gdyby nie on, nie zdobyłabym się na odwagę, aby przeprosić za swoje zachowanie Callie i Dorę.

       I chociaż każda wizyta Turnera w kuchni kończyła się małą katastrofą i wszędzie, dosłownie wszędzie znajdowałam jego skarpetki, chłopak stał się moim buforem między światem rzeczywistym, a tym, który stworzyliśmy pod moim dachem.

       Sądziłam też, że obecność Blake'a przyczyni się do ponownego spotkania z Ethan'em, jednak Collins uparcie i bez żadnego wysiłku ignorował moje istnienie; chłopcy spotykali się na mieście albo u niego w mieszkaniu, a gdy przyjeżdżał do Dory, tak szybko umykał do środka, że ani razu nie udało mi się go dopaść, a potem nie wyściubiał nosa za próg.

       Blondynka twierdziła, że muszę dać mu odpowiednią ilość czasu na strawienie ostatnich wydarzeń, jednak nie miałam w sobie za grosz cierpliwości i po kilku dniach detoksu każdy krok stawiałam z coraz większym trudem, a moje ciało zamieniło się w gejzer wściekłości.

       Byłam gotowa z nim porozmawiać już następnego dnia. Ułożyłam w głowie cały plan, w jaki sposób go przeproszę i jakich słów użyję, aby dopasować się do jego częstotliwości. Szkoda tylko, że chłopak nie chciał dać mi szansy na usprawiedliwienie i żaden plan nie był mi do niczego potrzeby.

       I choć impreza, którą szykowaliśmy w pocie czoła dla Santiago zapowiadała się doskonale, nie mogłam pozbyć się uczucia, że wcale nie miałam na nią ochoty. Mój uśmiech był sztuczny i brakowało mi zapału, którego Callie miała co nie miara, bo biegała po moim domu jak petarda. A oprócz tego byłam smutna. Tak po prostu, po ludzku smutna, że z ledwością mogłam znieść samą siebie.

       — O której przyjedzie catering? — Zapytała dziewczyna wydymając policzki, aby napompować kolejny czarny balon, do kompletu setek innych czarnych balonów, które zaścielały połowę podłogi w salonie, a w końcowym efekcie miały zawisnąć pod sufitem z przeplecionymi między nimi białymi, drobnymi światełkami.

       Do tego potrzebowałyśmy drabiny i Prestona. Drabina już była. Siedziałam na niej próbując rozplątać przeklęte lampki, które przypominały wielki supeł stworzony z mniejszych supłów i wściekałam się na brak współpracy z ich strony.

       I wściekłam się na siebie. Bo zamiast skupić się na zadaniach, tak jak reszta, myślami błądziłam gdzieś daleko stąd.

       — O piątej. — Odparłam zagryzając zęby.

       Catering to była jedyna rzecz, którą ogarnęłam sama od a do z. Wszyscy mieliśmy jakieś zadania. Trevor ogarniał alkohol, McMillan słone przekąski i miała pojawić się lada chwila, by później zabrać Santiago na ulubione zabiegi kosmetyczne. Amanda ostatnie kilka dni poświęciła na rozdawanie zaproszeń i zrobiła to tak doskonale, że nasz blond przyjaciel w ogóle nie zorientował się, że coś się święci.

       I był wściekły. Jak osa. Bo im bliżej było urodzin, tym bardziej był przekonany, że z grubego świętowania nici.

       Razem z Callie spojrzałyśmy na zegarek w tej samej chwili. Pierwsza po południu.

DissonanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz