Callie trzymała w rękach młotek. Wyglądała jak demon. Była ubrana cała na czarno, a jej mina wyrażała czyste wkurzenie, bo nadeszła sobota. Apogeum. Dzień imprezy urodzinowej Santiago Rivery, i nic, jak na złość, nie układało się po naszej myśli, a Davis bardzo chciała coś z tego powodu rozwalić.
Blake na ten wieczór postanowił przenieść się do własnego mieszkania twierdząc, że tak będzie lepiej, jednak nie mogłam pozbyć się uczucia rozczarowania i panicznego strachu, że bez niego sobie nie poradzę.
W ciągu tych kilku dni okazało się, że byliśmy idealnymi współlokatorami. Doskonałymi kompanami zbrodni. I gdyby nie on, nie zdobyłabym się na odwagę, aby przeprosić za swoje zachowanie Callie i Dorę.
I chociaż każda wizyta Turnera w kuchni kończyła się małą katastrofą i wszędzie, dosłownie wszędzie znajdowałam jego skarpetki, chłopak stał się moim buforem między światem rzeczywistym, a tym, który stworzyliśmy pod moim dachem.
Sądziłam też, że obecność Blake'a przyczyni się do ponownego spotkania z Ethan'em, jednak Collins uparcie i bez żadnego wysiłku ignorował moje istnienie; chłopcy spotykali się na mieście albo u niego w mieszkaniu, a gdy przyjeżdżał do Dory, tak szybko umykał do środka, że ani razu nie udało mi się go dopaść, a potem nie wyściubiał nosa za próg.
Blondynka twierdziła, że muszę dać mu odpowiednią ilość czasu na strawienie ostatnich wydarzeń, jednak nie miałam w sobie za grosz cierpliwości i po kilku dniach detoksu każdy krok stawiałam z coraz większym trudem, a moje ciało zamieniło się w gejzer wściekłości.
Byłam gotowa z nim porozmawiać już następnego dnia. Ułożyłam w głowie cały plan, w jaki sposób go przeproszę i jakich słów użyję, aby dopasować się do jego częstotliwości. Szkoda tylko, że chłopak nie chciał dać mi szansy na usprawiedliwienie i żaden plan nie był mi do niczego potrzeby.
I choć impreza, którą szykowaliśmy w pocie czoła dla Santiago zapowiadała się doskonale, nie mogłam pozbyć się uczucia, że wcale nie miałam na nią ochoty. Mój uśmiech był sztuczny i brakowało mi zapału, którego Callie miała co nie miara, bo biegała po moim domu jak petarda. A oprócz tego byłam smutna. Tak po prostu, po ludzku smutna, że z ledwością mogłam znieść samą siebie.
— O której przyjedzie catering? — Zapytała dziewczyna wydymając policzki, aby napompować kolejny czarny balon, do kompletu setek innych czarnych balonów, które zaścielały połowę podłogi w salonie, a w końcowym efekcie miały zawisnąć pod sufitem z przeplecionymi między nimi białymi, drobnymi światełkami.
Do tego potrzebowałyśmy drabiny i Prestona. Drabina już była. Siedziałam na niej próbując rozplątać przeklęte lampki, które przypominały wielki supeł stworzony z mniejszych supłów i wściekałam się na brak współpracy z ich strony.
I wściekłam się na siebie. Bo zamiast skupić się na zadaniach, tak jak reszta, myślami błądziłam gdzieś daleko stąd.
— O piątej. — Odparłam zagryzając zęby.
Catering to była jedyna rzecz, którą ogarnęłam sama od a do z. Wszyscy mieliśmy jakieś zadania. Trevor ogarniał alkohol, McMillan słone przekąski i miała pojawić się lada chwila, by później zabrać Santiago na ulubione zabiegi kosmetyczne. Amanda ostatnie kilka dni poświęciła na rozdawanie zaproszeń i zrobiła to tak doskonale, że nasz blond przyjaciel w ogóle nie zorientował się, że coś się święci.
I był wściekły. Jak osa. Bo im bliżej było urodzin, tym bardziej był przekonany, że z grubego świętowania nici.
Razem z Callie spojrzałyśmy na zegarek w tej samej chwili. Pierwsza po południu.
CZYTASZ
Dissonance
Roman pour AdolescentsJedna decyzja. Tylko jedna wystarczyła, aby moje pozornie poukładane życie znowu runęło. Jedno spojrzenie stalowych, zimnych oczu okazało się być początkiem. Gdybym wiedziała... Pewnie nigdy nie odważyłabym się patrzeć w te oczy z taką ciekawością...