3. Jogurt jagodowy

123 16 58
                                    

W życiu bywały lepsze i gorsze dni – to wiedziało nawet dziecko w podstawówce. Yoongi miał nieodparte wrażenie, że te gorsze z nich przeważały w całościowym rozrachunku jego życia, a dzisiejszy dzień zdecydowanie zajął miejsce na podium.

Nie mógł marniej rozpocząć miesiąca, niż od zaspania do pracy. Winić mógł tylko siebie i to, że poprzedniego wieczoru dał się namówić Seokjinowi na drinki. Ratownik był mocnym zawodnikiem i nigdy nie kończył jako pierwszy imprezy. Nic dziwnego więc, że neurochirurg obudził się na kacu o 18:30, mając zaledwie pół godziny, by się wyrobić do pracy. Jak to mówią, „nieszczęścia chodzą parami", więc, spiesząc się, oczywiście potknął się na klatce schodowej i zbił sobie telefon. Do szpitala dojechał i tak spóźniony, ponieważ musiał cofnąć się do mieszkania i opatrzyć rozciętą brew. Na siniaka na poliku nie mógł nic zaradzić, więc spojrzenia, którymi obdarzyły go recepcjonistki, gdy wparował przez drzwi frontowe, były zrozumiałe.

— Matko, Yoongichi, wyglądasz, jak mój wujek Dong po trzech kielonach i kłótni z żoną — stwierdził Seokjin, którego spotkał w kafeterii. — Przecież odprowadziłem cię wczoraj pod drzwi, nie mów mi, że-

— Nie wdałem się w bójkę, jeśli do tego zmierzasz. Nie mam piętnastu lat — burknął neurochirurg, popijając powoli kawę. Jego żołądek wciąż się nie uspokoił, więc nawet nie zbliżał się do jedzenia. Może powinien był wziąć urlop na żądanie. — Spadłem ze schodów.

— Spadłeś... ze schodów. — Ratownik zagryzł dolną wargę, powstrzymując śmiech.

— Siedź cicho. Myślisz, że specjalnie to zrobiłem?

— Oczywiście, że nie. No chyba że chciałeś, żeby twój hyung się o ciebie pomartwił. — Seokjin wyszczerzył się od ucha do ucha.

— Nie matkuj mi. — Chirurg wywrócił oczami.

— Ktoś musi. Z twoich znajomych, jako jedyny przewyższam cię wiekiem. Daj mi się tym nacieszyć.

— Masz przecież teraz tego dzieciaka, Jeongguka, jemu matkuj — odparł Yoongi i odszukał wzrokiem stażystę, który rozmawiał akurat z Hoseokiem, wymachując zawzięcie rękami.

Jeongguk dość szybko się zaaklimatyzował, jak na dwa miesiące roboty. Od samego początku był dość nieśmiały i zahukany, lecz z pomocą Seokjina wyszedł ze swojej skorupy.

— To złoty chłopak. Niedługo uczeń przerośnie mistrza — stwierdził ratownik i posłał podopiecznemu ciepły uśmiech, niczym dumny ojciec.

Yoongi odruchowo spojrzał na – pusty już – serdeczny palec starszego. Pamiętał dobrze jego upierdliwą żonę, która nieustannie przychodziła na oddział i robiła mu awantury, że brał za dużo zmian. Nie ważne ile Seokjin jej tłumaczył, że mieli niedobory w personelu i nie miał wyboru, nie chciała zrozumieć. Yoongi był wtedy rezydentem i także padł ofiarą jej paranoi. Namolna kobieta wypytywała go, czy Seokjin nie miał jakiejś kochanki w szpitalu albo nawet i dziecka, na które płacił alimenty. Po rozwodzie ratownik rzucił się w wir pracy i brał jeszcze więcej nadgodzin. Źle się chirurgowi na to patrzyło, lecz nie miał zamiaru się wtrącać. Minęły lata i Seokjin wyszedł na prostą... albo krętą. Nagle wywrócił swój wizerunek do góry nogami – farbował włosy na każdy kolor tęczy, zrobił sobie kilka tatuaży i rzucał nieznośną ilością sucharów na prawo i lewo.

— Dobra, będę leciał. Uważaj na siebie, Gigi — powiedział Seokjin, zadziwiając Yoongiego kolejną nową ksywką. Stracił już rachubę, ile straszy zdołał mu ich wymyślić.

Ratownik podszedł w wesołych podskokach do Jeongguka i Hoseoka i rzucił jakimś żartem o bogu, który dał słońce...

— Sandał! — wykrzyknął i zaniósł się tym swoim charakterystycznym, przypominającym dźwięk pucowania szyby, śmiechem, po czym puścił oczko chichoczącemu pediatrze.

W oknie o północy | namgi Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz