Rozdział siedemnasty

24 2 3
                                    

Saranel obudziła się nad ranem, smutna jak szare niebo.

Ojciec wrócił w nocy i wciąż spał, zmorzony nocną zabawą. W jednym z domów wczoraj przyszło na świat nowe życie. W niej coś umarło.

Zeszła do jadalni. Służba, niewidzialna dla niej jak powietrze, podała śniadanie. Jadła w ponurej obojętności. Zastanawiała się, gdzie teraz pójść. Ogród był w tym momencie najgorszym rozwiązaniem. Tam kwitły jeszcze drzewa, tak jak na Omerlan. Gdy wczoraj zasypiała, pod jej powiekami biało-niebieskie sady płonęły ogniem. Ostatecznie wróciła do sypialni i zaczęła bez celu przeglądać zawartość szafy.

Myślała, jak może pomóc chociaż garstce najbliższych. Teraz, gdy Omerlan znajdzie się pod władzą Rhaesahnu, będą musieli pracować dla Aresów, oddawać im plony i kruszce, płacić daniny, a jeśli nie będą mieli pieniędzy, dzielić los niewolników. Jeśli zaś podniosą bunt, czeka ich śmierć. Tak, jak ludzi z Aralan.

Mogła poprosić ojca, by zabrał tu babcię, Irmilę, Elathaina... tylko, co z resztą? I co z nimi? Przecież będą i tak musieli płacić podatki tym, którzy zamienią ich kwitnącą wyspę w krwawiącą z bólu pustynię.

Przecież ta mroczna fala obmywała brzegi Omerlan, odkąd była dzieckiem. Biały Archipelag od lat pogrążał się w zależności od bezwzględnego sąsiada. Naprawdę, musiano odebrać jej ojczystą ziemię, by to zauważyła?

W bezsilnej złości zaczęła uderzać dłonią w ciemne drewno szafy. Nikt nie usłyszał jej łkania.

Uspokoiła się długo potem, gdy słońce zaczęło przebijać zasłonę chmur. Złoty blask wcale nie dodał jej otuchy, po prostu nie miała już sił płakać. Włożyła suknie do szafy, przemyła twarz chłodną wodą i padła na łóżko. Sen nie nadszedł. Pozostała tylko pustka. Zimna, szara pustka.

Zeszła na dół. Ojciec już wstał. Siedział w jadalni i pochłaniał śniadanie, składające się z sadzonych jaj i soku ze złocistych owoców seraval, które miały złagodzić dolegliwości, wynikłe po nocnej zabawie. Nawet nie zwrócił uwagi na córkę. Ona też nie zamierzała jej zwracać. Usiadła na sofie w przedpokoju i zabrała ze stolika prawdopodobnie porzuconą wczoraj przez niego książkę, a właściwie album, pełen portretów władców i naczelników kupieckich gildii. Przerzucała apatycznie strony, nie chcąc nawet zapamiętywać sztucznie gładkich twarzy.

Gdy wreszcie ją zauważył i zaczął wypytywać o życie w pałacu, odpowiadała półsłówkami, by nie zdradzić zbyt wiele. W bezsilności i bólu, w ciągle trwającym udawaniu, że wszystko jest dobrze, upłynął jej cały dzień i noc.

Rano zbudziła ją Nire.

– Panienko, wszystko w porządku?

– Tak – znów skłamała, podnosząc ciężką od płaczu głowę.

– Z pałacu przybyła można Avishari wraz z możnym Teralem. Czy mam ich wpuścić? – głos służącej, nie wiedzieć czemu, zabrzmiał jak świergot ptaków.

– Oczywiście, zaraz zejdę – odparła, nagle ożywiona. Szybko otarła resztki łez i wyprostowała zgniecioną od leżenia suknię. Lejący materiał szybko zakamuflował zagniecenia. Umyła twarz i zęby, uczesała się i nałożyła wokół opuchniętych oczu lekki makijaż. Nie musieli wiedzieć, jak się czuje.

Oboje czekali już na dole. Teral tonął w zwyczajnych dla siebie ciemnych barwach, ale Avi, po wydostaniu się z pałacu, olśniewała w jasnym błękicie. Saranel przywitała ich najserdeczniej jak potrafiła i zaprosiła do jadalni. Arashi wpłynęła do środka niczym morska fala, a Rasirańczyk cicho wkradł się za nią. Służba czekała już z ciastem, owocami i ramisem.

Błędne ognieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz