Isa jest córką niczyją, którą pod opiekę wzięła potomkini legendarnego boga gromów Thora. Dziewczyna przechodzi surowy trening pod okiem walkirii i zostaje strażniczką Świętego Sadu. Jej zadaniem jest pilnowanie, by nikt niepowołany nie tknął jabłek...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
[ISA]
Z pewnością trafiłam do Helheimu, bo czuję ból w całym ciele. Żołądek ściska mi się gwałtownie i ostatkiem sił przewracam się na bok, by opróżnić jego zawartość na ziemię. Czarne plamy rozlewają się przed moimi oczami i znowu tracę przytomność.
– Dobij to ścierwo, musimy już ruszać.
Granica między jawą a koszmarem się rozmazuje. Ból jest jedyną rzeczywistością, której nie jestem w stanie zignorować. Każdy skrawek mojej skóry jest irytująco wrażliwy, moje mięśnie są tak obolałe, jakby skopała mnie banda gigantów. Może właśnie tak było? Zaczerpnięcie tchu przychodzi mi z wielkim trudem, bo moje płuca płoną. Mrowienie rozchodzące się po moim ciele sygnalizuje, że jednak nie umarłam – poobijane ciało próbuje się regenerować.
– Ona pójdzie, obiecuję, że nas nie spowolni. – Ku swojemu zdumieniu słyszę cichy żeński głos.
Ktoś ujmuje mnie pod ramiona i zmusza do stanięcia na nogi. Syczę przez zaciśnięte zęby i mam ochotę odtrącić te ręce, bo najmniejszy ucisk wywołuje kolejną falę bólu. Kobiecy zapach dociera do moich nozdrzy, jednak wzrok odmawia współpracy – wszystko jest zbyt rozmazane, żebym mogła dostrzec, co się dzieje wokół mnie. Jakby ktoś sypnął mi piachem w oczy. Słyszę prychnięcie.
– Jak upadnie, to osobiście wdepczę tę sukę w błoto!
– Nie upadnie – obiecuje drżący głos, po czym jakieś wątłe ramię delikatnie oplata moje plecy i podtrzymując mnie pod ramieniem, zmusza do zrobienia kroku naprzód. Potykam się i znowu wydobywa się ze mnie syk, ale jakimś cudem nie upadam. Oliwin w moim obojczyku pulsuje, czuję w bosych stopach mrowienie – moje ciało instynktownie próbuje czerpać energię z ziemi, aby się uleczyć. Biorę kilka głębszych oddechów, pulsowanie mojego serca synchronizuje się z pulsowaniem oliwinu i po chwili mdłości ustępują. Dostrzegam wątłą sylwetkę kobiety, ale niestety nic poza nią nie jestem w stanie zobaczyć, bo otacza nas nieprzenikniona mgła.
Nie wiem, jak długo idziemy – choć w moim przypadku to bardziej kuśtykanie i pozwalanie, by dać się prowadzić nieznajomej. W końcu ktoś zarządza postój. Moja opiekunka jest zlana potem, a jej mięśnie drżą, kiedy pomaga mi usiąść i oprzeć się o coś, co kiedyś było drzewem. Cała okolica to jedno wielkie pogorzelisko. Pod warstwą popiołu i brudu wyczuwam jednak płodną ziemię, a to by sugerowało, że jeszcze nie opuściliśmy granic Vanaheimu. Dokąd nas prowadzą? I przede wszystkim – dlaczego mnie nie zabito? Czyżby moi porywacze nie zorientowali się, że jestem asgardzkiego pochodzenia?
Odwracam się ku mojej towarzyszce i wtedy dostrzegam jej twarz. Znam ją. Powoli odszukuję jej imię w swoim skołowanym umyśle: Thyra, żona kowala z pobliskiej wioski. A więc wrogie armie zajęły już większość naszej krainy, o ile nie całą...