39

2.3K 317 189
                                    

39.

Trzęsąc się jak galareta pomógł Dominice zejść na dół i wsiąść do auta. Oboje byli zdenerwowani i przejęci. Termin porodu wypadał dopiero za dwa tygodnie, więc dochodziła obawa, czy z dzieckiem wszystko w porządku.

Gdy zajął miejsce za kierownicą przez myśl przemknęło mu, że może lepszym rozwiązaniem byłoby zadzwonić po taksówkę, ale czy szybszym? Niekoniecznie. Odpalił silnik i włączył się do ruchu. Ostrożniej, niż zazwyczaj wymijał auta i gnał w stronę szpitala.

— Wszytko okej? — zerknął na Dominikę. — Dobrze się czujesz?

— Tak, jest dobrze, po prostu... jedź. — powiedziała nad wyraz spokojnie. Wyciszyła się w momencie, w którym Bruno odpalił silnik i wyjechał z parkingu. On jednak nie potrafił się uspokoić.

— Czy to nie za wcześnie? — Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.

— Za wcześnie, ale to tylko dwa tygodnie. Jedź. Nic do mnie nie mów. Chcę się zrelaksować. — Wyjęła telefon z torebki i odblokowała go. Gdy blask z ekranu oświetlił jej twarz, Brunon dostrzegł na jej ustach uśmiech. Pomyślał, że pewnie chce poinformować matkę, że jadą do szpitala i od razu zaklął w myślach. Jeszcze jej tam brakuje!

Tak bardzo skomplikował własne życie, że to zaczynało być śmieszne. Obok niego siedziała kobieta, która lada moment wyda na świat jego dziecko, a on nie czuł do niej kompletnie nic. Znów zerknął na jej uśmiechniętą twarz. Kiedy przestała go interesować? A może tak naprawdę nigdy nie był nią zainteresowany na poważnie? Pasowała do jego wizerunku biznesmena. Ładna, obyta, z dobrego domu. Dość cicha i przede wszystkim ślepa na jego wybryki. Jak to się stało, że za chwilę miał zostać ojcem?

— Zwolnij, nie masz powodu, żeby się tak denerwować. To trochę potrwa zanim dziecko się urodzi.

— Teraz to ty lepiej nic do mnie nie mów... — Wysilił się na słaby uśmiech. — Wolałbym, żebyś była już pod opieką lekarza. A! Właśnie! Trzeba tam zadzwonić!

— Po co? — Zmarszczyła brwi.

— No żeby tam już wszytko było gotowe!

— Co niby?

—No... wszystko! Boże skąd mam wiedzieć jak to będzie... wyglądało?!

— Gdybyś choć jeden raz poszedł ze mną do szkoły rodzenia... — ucięła, bo to nie był dobry moment na dogryzanie. Właściwie to nie miała do tego prawa.

Nie odpowiedział. Zabolało. Prawda zawsze bolała najbardziej. Obiecał sobie, że będzie najlepszym ojcem na świecie, bo tylko tyle mógł zrobić. Czasu cofnąć nie potrafił, a bardzo by chciał.

— Zaraz będziemy na miejscu.

— Brunon, spokojnie.

— Yhm... — mruknął, siląc się na słaby uśmiech. Może nawet odrobinę wymuszony?

Niepotrzebnie się tak denerwował. I spieszył, bo po przekroczeniu progu szpitala czas jakby zwolnił. Nikt się niedenerwował, nikt nie panikował. Po dwudziestu minutach Dominika była już na sali porodowej. O dziwo nie nalegała na jego obecność, jakby nie robiło jej to różnicy, czy jest sama, czy z nim. Poczuł dziwne ukłucie żalu w sercu, bo zrozumiał, że najzwyczajniej w świecie nie potrzebowała go, ale czego mógł się spodziewać? Czego oczekiwać, skoro przeszła przez tą ciąże sama, a on swoją rolę ograniczył jedynie do płacenia za jej zachcianki i lakonicznych pytań o samopoczucie?

— Proponuję, żeby pan się przewietrzył, napił się kawy, przywiózł narzeczonej torbę, bo...

— Bruno! Zapomnieliśmy! — Dominika spojrzała na niego ze łzami w oczach. — A naszykowałam wszytko wczoraj. Została w sypialni...

Po zachodzie słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz