17

2.3K 309 287
                                    

Dzisiaj Brunon pozna szanowną mamusię i Puszka! 

17.

Nie miała zamiaru wracać do domu, a jedynie zaczerpnąć świeżego powietrza. W głowie jej szumiało, w majkach pluskało. Spotkanie Brunona było tak niespodziewane, że w jej odczuciu niemalże absurdalne.

— Jesteś zdrowo jebnięta — oznajmił dziwnie spokojnie, a przecież chwilę temu zrobiła z niego niepełnosprawnego niepotrafiącego ulżyć sobie własną ręka. No i wykorzystała go w łazience.

— Nigdy nie twierdziłam, że jestem normalna. Nie pytałeś.

— Chodź. Weźmiemy jakiś pokój. Tutaj niedaleko jest całkiem przyjemny hotel.

Marcelina zaśmiała się głośno. On naprawdę myślał, że wyżebrze obciąganko!

— Podziękuję. Wracam do przyjaciółki.

— Nie ma mowy! Jesteś mi coś winna. Poza tym ona najprawdopodobniej wyląduje w tym samym hotelu — wyszczerzył się jak wariat.

— Jestem pijana. Nigdzie z tobą nie idę. Jeśli Basia wybierze hotel, ja wrócę do domu.

Powoli, bardzo powili zaczęło do Brunona docierać, że Marcelina wcale nie żartowała. Poczuł się z tą myślą okropnie. Skoro już na nią trafił, to może powinien jakoś podtrzymać tę znajomość? Wziąć numer telefonu?

— Jak chcesz.

— Co tu właściwie robisz? — spytała nagle.

— Miałem zamiar miło spędzić wieczór, ale spotkałem ciebie... — rzucił kpiąco.

— Mieszkasz tu? W sensie w Gdyni?

— Owszem.

— Czyli miejsca takie jak te będę od dziś omijała szerokim łukiem.

Marcelina miała zamiar dodać coś jeszcze, ale zauważyła Basię w towarzystwie Bartka.

— Marcyś... — zaczęła brunetka — nie pogniewasz się, jeśli wrócę rano? — spytała, kompletnie ignorując obecność Brunona. On również jakoś nie wyrywał się, żeby wymienić uprzejmości.

— Albo koło południa — wtrącił się Bartosz, który wpatrywał się w Barbarę jak ciele w malowane wrota.

— Rano! — syknęła przez zęby, a po chwili spojrzała na Marcelinę niczym rude kocisko ze Shreka.

— Dobrej zabawy! — Marcyś puściła jej oczko, a chwilę później patrzyła jak w towarzystwie Bartosza idzie w stronę rzędu taksówek.

— Powinnaś brać przykład z przyjaciółki — zauważył, posyłając jej znaczące spojrzenie.

— Miło było cię znowu spotkać. Trzymaj się. — Już chciała odejść, ale zatrzymał ją, zagradzając jej drogę. Przez krótką chwilę milczał, jakby musiał pozbierać do kupy własne myśli, a później się odezwał:

— Daj mi swój numer — powiedział na jednym wydechu, żeby się nie rozmyślić. Właził właśnie w bagno, które mogło go wciągnąć, wiedział o tym, ale nie potrafił się powstrzymać. Nie przy niej.

— Chryste! A po co?

— Ból jaj nie zniknął. To choroba przewlekła. Potrzebuję stałej opieki lekarskiej, a ty nawet dobrze sobie poradziłaś ostatnim razem — sugestywnie poruszył brwiami. Nie krył drań jeden rozbawienia.

Marcelina aż przygryzła dolną wargę, co nie umknęło jego uwadze. Nie skomentował, ale się oblizał. Znaczy, że znowu się podniecił. Zastanawiała się, co dobrego mogło jej przynieść podanie mu numeru telefonu. Po wstępnej i dość szybkiej analizie uznała, że sporo orgazmów. Jakby tak przy spotkaniach używała zatyczek do uszu, to może i dałoby się go znieść? A co złego niosła za sobą znajomość z Brunonem? Złamane serce, które i tak już było nieźle pokiereszowane.

Po zachodzie słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz