S.

11 1 0
                                    

M. nie była moim pierwszym suplementem.

Jej wkład ledwie zdolny był zasilić cząstkę moich potrzeb. Utrzymywałem ją blisko tylko aby w razie nagłego wypadku móc wspomóc się jej nieświadomą łaską. Była nijaka. Była zwykła.

To z S. chodziłem na spacery i zbierałem stokrotki. Nie była popularna wśród chłopców z naszej szkoły. Pewnie dlatego, że była zbyt grzeczna.

Gdy wątpiła w swoją urodę, gdy czuła się zakompleksiona- była najbardziej podatna na atak. Delikatnym ruchem wsadzałem jej kwiat za ucho, delikatnie muskając palcem jego płatek. W jej oczach zawsze pojawiała się wtedy iskra, która nie miała drewna, na którym mogłaby zapłonąć. Wzniecałem ją swoim głębokim i pustym spojrzeniem, w którym akurat ona spośród tak wielu z nich udawała, że widzi coś poza ciemnością. To uczucie, którym wtedy emanowała- to było sycące. Jakbym czuł nadzieję, która tli się i tli, bez możliwości wzniecenia ognia. Przelewała się ona ciurkiem przez moje źrenicę, aż do mózgu, aby zasilić rezerwy. Pomimo wszystko, nawet S. nie mogła nic poradzić na moją dystopijną dolę.

DUSZY KILLEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz